- Scyciu, jesteś genialna! - Siwa klacz nie umiała ukryć swojej ekscytacji, słysząc słowa swej przyjaciółki. Jak mogła sama nie wpaść na to, by użyć Podziemii, którymi obdarował ich niedawno Stefan. To miejsce biło niesamowitą magiczną energią, w końcu stanowiło podporę dla samej Prastarej Sosny. Jeśli jakiekolwiek miejsce na terenach HOFS miało pozwolić na otworzenie portalu między światami to był system korzeniowy Stefana był ich najlepszą nadzieją.
Może faktycznie była szansa na to, by zapewnić bezpieczeństwo tym wszystkim potrzebującym zwierzętom...
- Właśnie Dziamdziaku, przesuń się trochę!- Mruknęła klacz, szturchając dziwaczne, tęczowe stworzonko z drugiej strony. Dziamdziak uśmiechnął się do niej po czym odchrząknął, stanął na swojej chmurce i wykonał kilka skomplikowanie wyglądających gestów swymi małymi rączkami. Otaczająca ich mgła, niczym przesunięta niewidzialną siłą zaczęła zbierać się w jednym miejscu, tuż przed hofsowiczami, kłębiąc się i gotując. Gęsta para zaczęła migotać niebiesko-fioletowym światłem, aż w końcu przybrała postać małej łódki.
- Ha, mam własny transport. - Siwa klacz niewiele myśląc wskoczyła do tej chmurkowej łajby i puściła oczko w stronę Scyci. W międzyczasie Dziamdziak wyczarował również długą linę skręconą z kilku cirrusów, którą rzucił w stronę Candy. Siwa złapała ją w zęby i zanim się zorientowała co się właściwie działo, Dziamdziak wystrzelił do przodu na swojej chmurce, holując za sobą Puszkina na jej małej łódce.
Cóż to było za przeżycie... Mknęli po mgle, niczym po spokojnym morzu, delikatnie huśtając się na boki. Oświetleni blaskiem gwiazd i księżyca polana z tej perspektywy wyglądała zupełnie bajkowo. Candy zrobiło się właściwie przykro, że zbliżali się do Stefanowej Polanki aż tak szybko, bo chętnie popływałaby tą magiczną łódką jeszcze dłużej. Ale niestety czekało na nich bardzo ważne zadanie, którego nie mogli odwlekać ani chwili.
Chmurka była na tyle gęsta, że jej łapy zapadały się tylko trochę w puchu. Wilczyca miała wrażenie, że porusza się po powietrzu, które na dodatek łaskotało ją w opuszki. Z trudem powstrzymała chichot i usiadła sobie przy chmurkowej burcie, opierając swoje łapy na chmurkowych deskach.
Gdy tylko ruszyli, wywaliła jęzor na zewnątrz i cieszyła się przejażdżką, mrużąc niebieskie ślepia na wietrze, który mierzwił jej rudą sierść.
- Ale super! - zaśmiała się i zerknęła na przyjaciół, którzy widocznie wyśmienicie się bawili, holując się nawzajem w stronę Polanki. Faktycznie pogoda sprzyjała ich zadaniu. Wilczyca rozkoszowała się uczuciem kołysania łódki i delikatnego wiatru, który im towarzyszył.
Podobnie jak Puszkinowi, Scyci nie bardzo chciało się wysiadać i wrócić do wykonywania ich zadania. Miała ochotę płynąć na łódce resztę nocy i pozwiedzać pozostałe części lasu. Czekała ich jednak bardzo ważna misja do wykonania, ale w głowie wilka pojawiła się pomysłowa żarówka i Scy odnotowała sobie na Prerii, że koniecznie musi zagadać później z Dziamdziakiem, żeby pomógł jej zmodyfikować trochę jej drewniany wózek w taki sposób, aby również mógł sobie lewitować na takiej chmurce. Nie musiałaby go aż tak ciągnąć po nierównej ziemi!
Dotarli w końcu do docelowego miejsca ich wycieczki i ruda wysiadła z łódki zaraz za Candy. Ziemia na Polance było dużo bardziej twarda niż chmurka, więc ruda potrzebowała kilku sekund, aby się do niej przyzwyczaić.
Rzuciła okiem w stronę wejścia do Podziemi, trochę niepewna co właściwie mają dalej robić.
Z wnętrza ziemi jak zwykle dochodziły pozytywne wibracje i przyjemne ciepło, jakby było to ciepło wnętrza serca Stefana. Sosna tymczasem stał sobie dalej na swoim miejscu w zupełnym milczeniu i chyba nie miał dla nich żadnych kolejnych wskazówek.
- No dobra, czyli wchodzimy? - obejrzała się na chwilę na Candy i Dziamdziaka i wskoczyła na pierwszą półkę skalną, z której doskonale widoczny był już jasny od grzybni Lumino system korzeniowy Sosny.
Dziamdziak był prawdopodobnie w Podziemiach pierwszy raz, więc gdy pojawił się na dole zaraz za siwą, ruda dała mu chwilkę na przyzwyczajenie się do blasku, który obecny był dookoła nich.
- Dobra, to co dalej?
Candy wybiła się z ziemi i z pełną odwagą skoczyła w otwarte wejście do Podziemi. W przeciwieństwie do swej rudej przyjaciółki nie spędziła tutaj wiele czasu. Coś w tych korytarzach wywoływało nieprzyjemne łaskotanie w żołądku klaczy, jak gdyby poruszając jakieś wspomnienie, którego siwa wcale nie chciała pamiętać. Nawet delikatny blask grzybni Lumino i zaczarowanego sosnowego pyłku, który rozjaśniał tą zaczarowaną przestrzeń nie pomagał Candy przełknąć tego dziwnego strachu. Może konie i chmurki po prostu nie były przystosowane do życia poniżej poziomu trawy. Dlatego właśnie Can chciała mieć tą część ich przygody jak najszybciej za sobą.
- Musimy znaleźć miejsce z którego bije cała ta energie. Centrum systemu korzeniowego - jeśli się nie mylę tam będzie najbezpieczniej stworzyć portal. - Wyjaśniła siwa klacz i spojrzała w stronę Dziamdziaka, który przytaknął na jej słowa. Siwa przełknęła głośno ślinę i nieco skuliła uszy. - To oznacza, że musimy znaleźć drogę w dół...
Chwilę później cała trójka dreptała w zgodnym szyku przez magiczną, poziemną dżunglę. Nad nimi znajdował się solidny dach z mocno ubitej ziemi, podtrzymywany przez siatkę drobniejszych, młodszych korzeni ich ukochanej Sosny. Od wyjścia na powierzchnię ciągnął się natomiast wyjątkowo gruby korzeń, który w tym wątłym świetle mógł być łatwo pomylony z wybrukowaną ścieżką. Orszak hofsowiczów posuwał się ostrożnie wzdłuż tej niecodziennej ścieżki, poruszając się powoli w dół tej olbrzymiej przestrzeni.
Podobnie jak z górami lodowymi, mało kto zdaje sobie sprawę z tego jak olbrzymie potrafią być systemy korzeniowe starych drzew... Podziemia ciągnęły się jak wydawało się kilometrami i jak przekonała się Candy zerkając w pewnym momencie w bok - równie głęboko. W tym samym momencie klaczy zakręciło się w głowie i kompletnie straciła grunt pod nogami.
Ruda zmarszczyła brwi słysząc słowa siwej i podrapała się po łbie. Nie miała pojęcia gdzie może znajdować się miejsce, z którego bije cała ta energia. W podziemiach spędzała ostatnio dość sporo czasu, jednak było to tak ogromne miejsce, że nie dane jej było zwiedzić jeszcze całości.
- Może być to dość trudne do zrealizowania. Nigdy nie spotkałam takiego miejsca. Wszystko tu wygląda właściwie tak samo. - odparła na słowa Candy i westchnęła, próbując pobudzić swe komórki mózgowe do jakiegokolwiek działania.
Skoro Puszkin mówiła, że muszą iść w dół (a było to dość logiczne, skoro nie mogli iść w górę), wilczyca wyjrzała zza korzenia w stronę głębokich przepaści, które otaczały ich z każdej strony. Co prawda system korzeniowy był na tyle gęsty, że ciężko było spaść w otchłań, jednak jeśli ktoś by się bardzo postarał, mógłby skończyć marnie...
Szybko więc wróciła do neutralnej pozycji i zerknęła na swoich towarzyszy. Miała im właśnie powiedzieć, żeby uważali bo korzenie nie są zbyt stabilne, gdy...
No i właśnie w tym momencie kopytka siwej nie ułatwiały jej zadania, kiedy klacz straciła grunt pod nogami. Scycia spanikowała i rzuciła się w jej stronę na ratunek, ale zupełnie nie wiedziała co może zrobić. To był zresztą dosłownie ułamek sekundy. Na szczęście jednak Dziamdziak doskonale wiedział, co należy teraz zrobić uczynić i w mgnieniu oka tuż przy Puszkinie wyczarował miękki dywan ze swojej magicznej chmurki. Uchroniło to Candy przed upadkiem, a Scycię przed zawałem serca.
- Co wy byście beze mnie zrobiły. - mruknął pod nosem i pokręcił głową ich magiczny przyjaciel, po czym wyczarował więcej takich chmurek na ich drodze. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Chodźmy prędko, jakoś tu wyjątkowo wilgotno. - powiedział, rozglądając się dookoła. Chyba jednak podziemia nie były przyjemnym miejscem dla stworzenia, które większość życia spędza w chmurach.
Scycia ruszyła przodem. W końcu bywała tam najczęściej i miała jakiekolwiek pojęcie gdzie najlepiej się kierować. Szła jednak zupełnie nie mając żadnego planu. Stefan dał im misję bardzo ambitną i na pewno niezwykle szlachetną, jednak mógł pozostawić jeszcze jakiekolwiek wskazówki... W końcu wszyscy byli tylko zwierzątkami, ich mózgi miały ograniczone możliwości.
Rudej Preria zaczynała się powoli przegrzewać. Zdecydowanie potrzebowali jakiegoś punktu odniesienia, jakiejś strzałki wskazującej, gdzie mają się udać. Bo droga w dół chociaż logiczna, mogła zająć im dobre kilka dni w takim tempie.
- Może jednak nie jesteśmy w dobrym miejscu?
Candy pisnęła niczym mała myszka, staczając się w przepaść. Jej całe hofsowe życie przeleciało jej przed oczami w ułamku sekundy i w głowie pojawiła się tylko jedna, przerażająca myśl - "Jak sobie poradzi Marfrycy?". Jednak magiczny przyjaciel hofsowiczek czuwał nad nimi i Candy odbiła się od puchatego, chmurkowego dywanu.
- Dzięki, Dziamdziaku! Rośnie mi ogromny dług wdzięczności u Ciebie!- Wysapała siwa, podnosząc się na swoje cztery patykowate nogi. Ostrożnie wskoczyła na ścieżkę i postanowiła dreptać bardzo blisko magicznego stworka, na wypadek gdyby kopytka ponownie odmówił jej posłuszeństwa.
Ich dziwna drużyna szła już dłuższą chwilę, kiedy Candy zaobserwowała dwie zmiany w ich otoczeniu. Pierwszą było to, że wilgoć zmieniła się w przyjemne ciepło, któremu towarzyszył żyzny zapach ziemi i młodych roślin. Drugą natomiast było to, że tworzone przez Dziamdziaka chmurki zaczęły od czasu do czasu pobłyskiwać złośliwie i przepychać się między sobą.
- Hej, nie wiedziałam, że potrafisz stworzyć też burzowe chmurki! Takie są pewnie jeszcze szybsze!- Zaśmiała się Can, tykając dziwnego stworka nosem. Dziamdziak natomiast podrapał się swoją tęczową łapką po głowie i zaczął uważnie obserwować swoje twory.
- Nie... Moje chmurki nie są burzowe.- Przyznał zmartwiony, po czym odchrząknął doganiając rudą waderę. - Wiesz co Scyciu, musimy chyba trochę przyspieszyć. Jesteśmy tu już bardzo długo i nadal nie widać centrum systemu korzeniowego...- Zaśmiał się nerwowo Dziamdziak popędzając wesołą ferajnę.
Can wymieniła ze Scycią podejrzliwe spojrzenie i dogoniła przyjaciół ostrożnym kłusem.
Zmiana wilgotności i temperatury powietrza miała swoje źródło. W końcu nie bez powodu nagle zrobiło się ciepło i jeszcze bardziej ciemno. Na samym dole systemu korzeniowego panował półmrok. Grzybnia Lumio nie była tu tak rozprzestrzeniona jak na samej górze. Udało im się dotrzeć do dna tej dziwnej miejscówki.
- Jesteśmy. - powiedziała Scycia i zeskoczyła z korzenia na twardą ziemię. Miała wrażenie, jakby była na normalnej powierzchni. Z całą pewnością nie było to dno Ziemi, w końcu nie byli aż tak głęboko. Stefan musiał stworzyć jakąś platformę na pewnej wysokości, ponieważ jeden z korzeni wyraźnie wbijał się w ziemię i z całą pewnością pod nimi był dalszy ciąg podziemnego królestwa.
Ruda spojrzała w górę, a nad nimi był piękny widok. Mnóstwo korzeni wijących się niczym system naczyń krwionośnych, dodatkowo oświetlony delikatnym blaskiem Lumino. Drobne pyłki zawieszone w powietrzu wyglądały jak gwiazdy na nocnym niebie. Scycia uśmiechnęła się pod nosem. Bardzo podobał jej się ten widok.
- To piękne miejsce do przybycia do naszej krainy. - stwierdziła i z uśmiechem na pysku obrzuciła spojrzeniem swoich przyjaciół. Candy wyglądała normalnie, jednak Dziamdziak wzbudzał jej podejrzenia.
Wilczyca uniosła jedną brew i podeszła do niego bliżej.
- Dziamdziak? Co się dzieje? - zagadnęła i przechyliła łeb, a chmurkowy stwór wyglądał na bardzo zakłopotanego i nerwowo rozglądał się dookoła, jednocześnie bawiąc się swoimi chmurkowymi paluszkami.
- Czy wy też to słyszałyście? - pisnął niepewnie i zaczął szybciej oddychać. Jego spojrzenie błądziło niespokojnie po otaczających ich korzeniach. Dziamdziak wyraźnie czegoś się obawiał.
- Ja nic nie słyszałam. - powiedziała Scycia i również obejrzała się dookoła siebie, ale nie zauważyła nic niepokojącego. - Candy, a ty coś widziałaś? - zapytała Przyjaciółkę, gdyż zdecydowane nie podobało jej się zachowanie Dziamdziaka. No chyba że tylko ruda nie widziała nadchodzącego niebezpieczeństwa... - Czy jesteś pewien, że coś słyszałeś?
Jak cudownie było znów stąpać po twardej ziemi. Siwa parsknęła radośnie kiedy tylko jej kopytka stanęły na twardej powierzchni. Podobnie jak Scycia zerknęła w górę i z podziwem obserwowała chwilę cudowny widok, który rozpościerał się nad ich głowami. Nie było im jednak dane nacieszyć się tą chwilą...
Siwa klacz zerknęła z niepokojem na Dziamdziaka, który w tym momencie przestał już kompletnie odpowiadać i wpatrywał się jedynie z przerażeniem w odległą część tej podziemnej polanki. Niestety, nie ważne jak bardzo siwa wytrzeszczała swoje ślepia nie widziała jednak zupełnie nic, co mogłoby tak mocno wstrząsnąć ich przyjacielem.
W tym samym czasie zaczęło się dziać kilka rzeczy na raz. Po pierwsze chmurki otaczające Dziamdziaka zaczęły pomrukiwać złośliwie i iskrzyć się jeszcze większą ilością wyładowań atmosferycznych. Po drugie pojawił się nagły, intensywny powiew powietrza, jak gdyby coś olbrzymiego zaśmiało się właśnie złowrogim, chłodnym śmiechem a nad wszystkimi hofsowiczami pojawiła się gęsta, praktycznie lepka mgła. Choć na do złudzenia przypominała tą, która opatulała wcześniej polankę tutaj wydawała się ona dużo bardziej złowroga.
I wtedy Candy z przerażeniem zauważyła, że mgła się porusza... W tym odległym miejscu, które tak bacznie obserwował Dziamdziak mgła zaczęła rozpraszać się na boki jak gdyby zostawiając miejsca dla potężnego, niewidzialnego potwora.
- Dziamdziaku? - Wyszeptała siwa, teraz już kompletnie przerażona.
Ich przyjaciel w końcu wybudził się z transu i obrócił ku nim.
- No, niestety z tym nie będziecie mi w stanie pomóc. Musimy nieco zmienić nasze plany.
❦ ❦ ❦
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz