Pora roku: Lato
Temperatura: 27 C℃
Nowi mieszkańcy: Salvatore
Stan Betelgezy: Nie wybuchła.

Widzisz przed sobą leśną ścieżkę, wyścieloną ściółką. Przez nią przebijają się fantazyjne kwiaty, o rożnych barwach i towarzyszą Ci w podróży.
Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej...

NOWINKI

Gratulacje Scyciu! Twoje miejsce zostało dodane do oficjalne mapy HOFS.

Stado Herd of Forest Spirits. Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej... Wstąp do świata fantasy. Blog RPG Play By Comment PBC

O takim kamieniu... i drugim - jego cieniu

(Work in progress)




 
  
 




18 komentarzy:

  1. (Ps. Jesteś chorym geniuszem.)
    Nadchodzi taki moment w życiu każdego konia, kiedy trawa nie smakuje już tak dobrze jak kiedyś a zimna woda drażni dziąsła. W życiu Candy taki moment prawdopodobnie miał nie nastać nigdy, jednak nie oznaczało to, że nie miewała ona gorszych dni. Przechadzając się względnie bez celu po polance klacz wzdychała sobie pod nosem rozmyślając w najlepsze o czymś bardzo odległym.Cała ta jej mglista otoczka sprawiała, że ogólny odbiór jej postaci mógł przywodzić na myśl ducha, który nie do końca powinien znajdować się w tym świecie.
    Niedbale unosząc kopyta Can zbierała właśnie zakręt by uniknąć gęstych krzaków i przez przypadek brzdęknęła kopytem o drzemiącego (czy co tam robią kamienie) Fru. Wybudzając się z owego amoku w zwolnionym tempie klacz zerknęła między nogami na brzęczącą rzecz i ze zdumieniem dostrzegła swego przyjaciela.
    -Oh, FruFru! Miło was widzieć, towarzyszu.- Mruknęła zaspanym tonem po czym odwróciła się przodem ku spotkanemu Hofsowiczowi. -Mam nadzieję, że was nie uszkodziłam.- Dodała po chwili i zastrzygła uchem. No, no trzeba się wziąć za siebie. Jeszcze trochę takiej nierozwagi i mogła spowodować poważny wypadek.
    -Odnoszę dziwne wrażenie, że okolica zrobiła się nieco zbyt leniwa. Co być powiedział na wspólny patrol, by upewnić się, że ta błogość i spokój to nie jest przypadkiem jakiś mający nas zwieść podstęp czyhającego na nasze życie wroga?

    - Herrin Candy von Flooszkin

    OdpowiedzUsuń
  2. Candy posłała FruFru bardzo stanowcze spojrzenie, kiedy ten zaczął swój okrzyk o beczkach i różnych innych Diogenesach. Może i jej brzuch przypominał całkiem zacną kadź, ale nicponiem to ona się nazywać nie pozwoli! Nawet, jeśli te słowa miałyby paść z ust inteligentnego kamienia.
    -Noooo, towarzyszu Fru... Fru... Frufroff! To lubię. To się nazywa hart ducha. Tobie nawet taka pogoda nie jest straszna. A Eufrueuka brzmi jak piękne imię dla małej skalniaczki. Zdecydowanie lepiej niż Eureka.- Zapewniła Candy zachowując w swym tonie pełną polityczną poprawność. Dla potwierdzenia swych słów kiwnęła kilkakrotnie łbem chwilę kontemplując nad wydźwiękiem zestawionych ze sobą słów.
    -Owszem! Zbyt leniwa. Coś tu wisi w powietrzu i bardzo mi się nie podoba.- Potwierdziła siwa klacz cmokając z niezadowoleniem. -Dlatego mimo wszystko nalegałabym na odbycie patrolu zanim znajdziemy patrol w swoim... A może i masz rację. Pewnych przysłów lepiej nie odwracać.- Sprostowała szybko Candy, rozumiejąc jak to przypadkiem blisko było jej do popełnienia fatalnej gafy. Chcąc szybko zmienić temat, na coś przystępniejszego dla jej pułapu inteligencji opuściła głowę ku ziemi, aby pozwolić kamieniowi i jego cieniowi wdrapać się na jej grzbiet.
    -No, towarzyszu! Nie ma co marudzić. Las sam się nie przebada a tak a propos liczenia dobrze by było się tego w końcu nauczyć. Masz idealną okazję pomóc przyjacielowi w biedzie.- Puszkin posłała przy tym FruFru swój najlepszy uśmiech, który dość jasno tłumaczył każdej kumatej istocie, że Candy się nudziła, a kiedy siwej zaczynało się nudzić zdecydowanie bezpieczniej było by ktoś nad nią czuwał i ratował przed nią świat.

    - Can

    OdpowiedzUsuń
  3. -Dinozaurów? Ależ, Fru! Dinozaurów nie ma na Ziemi już od.... Dawna.- Wyjaśniła niezwykle elokwentnie Candy śmiejąc się przy tym cudownym dla ucha, perlistym śmiechem. Strzygnęła uchem słuchając czegoś o zupie i Konfucjuszu co jak dla niej pachniało zbyt mocną konfuzją, a zatem nie było warte pełni jej uwagi.
    - Konfucjusz mi osobiście kojarzy się tylko z próbowaniem octu. A ja osobiście nie przepadam za octem.- Dodała jeszcze pospiesznie, by zakończyć temat. Naturalnie jej opinia była w pełni wyssana z kopyta, jednak brzmiała jak coś co mogło mieć związek z tym o czym rozmawiał Fru ze swoim cieniem, a Candy nie lubiła przyznawać, że o wielu rzeczach ma dużo mniej pojęcia niż udaje. Na szczęście kamień i jego cień nie sprawiali więcej problemów i posłusznie wdrapali się na jej grzbiet tym samym zwracając klaczy odpowiednią kontrolę nad sytuacją. Teraz mogła bez oporów uważać się za przywódczynię tej misji szpiegowskiej i wydawać rozkazy.
    -Oczywiście, że będzie niezapomniana, Towarzyszu! Wdrapiemy się najpierw na górkę żeby porządnie spojrzeć po okolicy a potem sugeruję udać się w stronę jeziora i popłynąć na wyspę. Dawno nie byłam na Smoczym Oku. Trzeba się upewnić, że wszystko jest w porządku i państwo Żurawiowie mogą spokojnie uwić sobie gniazdo. Także moi drodzy beznodzy towarzysze: trzymajcie się mocno, rozglądajcie bacznie a ja zajmę się tym co wam przychodzi z trudem.- Oznajmiła po czym ruszyła żwawym kłusem w stronę wzgórz. To zdecydowanie było coś czego Puszkin potrzebowała... Militaria, porządek, wyraźne uczucie obowiązku. O tak... Od razu się lepiej myśli.
    -A co do pytania o cyferki. Nie mam pojęcia co to. Ale jeśli da się to jeść to chętnie zmienię swoje nastawienie.

    - Can

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Chętnie pogram z kamieniem i oczywiście jego cieniem. ;D Zaczniesz, proszę? ]

    Silver

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie przeraziła się burzy, która dotarła nad tereny stada, którego członkiem stała się niedawno. Padający deszcz i grzmoty budziły w lisicy jeszcze więcej energii niż zazwyczaj i skacząc po kałużach cieszyła się tym zjawiskiem pogodowym. Nagle usłyszała głośny huk i dźwięk spadającego drzewa. Postanowiła to sprawdzić i to był znakomity pomysł, o dzięki temu dostrzegła dziwny kamień, który zaległ pod płonącym konarem. Łapkami zaczęła go wygrzebywać z pod drzewa, a gdy znaleźli się w bezpiecznym miejscu poczęła trącać go wilgotnym nosem.
    - Halo, cześć kamyczku.. - położyła się przed nim kładąc uszy po sobie. Tyknęła go lekko łapką przewracając głowę na bok. - Hm, może jesteś jednak normalny..

    Silver

    OdpowiedzUsuń
  6. Scytthe nie mogła zasnąć. Od kilku dni dręczyły ją niepokojące koszmary i chodziła przez nie kompletnie niewyspana. Doszło nawet do tego stopnia, że ruda obawiała się zamknąć oczy. No ale w końcu zapadła w płytki sen, którego zdecydowanie nie można było go nazwać spokojnym.
    W jej jaskini było cicho i bardzo przytulnie, ale niestety do czasu…
    Coś, a raczej ktoś postanowił zakłócić jej i tak słaby sen.
    Coś na zewnątrz dudniło z coraz większą intensywnością.
    Wilczyca podniosła łeb z swoich wygodnych, puchatych łap i rozejrzała się nieprzytomnie dookoła, jakby chcąc zidentyfikować źródło upierdliwego hałasu. Nie zobaczyła jednak nic, więc strzygła uchem i niezadowolona podniosła się na łapach.
    - Co jest do cholery. – mruknęła do siebie i wystawiła nos na zewnątrz. Zmrużyła ślepia i rozejrzała się dookoła. Kiedy dostrzegła toczący się kamień i jego cień, najpierw uniosła jedną brew, a później spojrzała na niego spode wilka.
    - Tak w środku noc… dnia!? FruFru… Co ty najlepszego wyrabiasz i czemu robisz to tak głośno? – zapytała, ziewnęła mocno i powoli podeszła bliżej, chociaż kamień ciągle zmieniał swoje położenie, bo się toczył. – Brzmisz jakbyś był wielkim, towarowym pociągiem, używanym przez ludzi, którzy nie dają innym spać. – wyjaśniła mu powód swojego niezadowolenia i po raz kolejny zrobiła smutną minkę. – A ja już prawie dobrze spałam!


    /Scycia
    Wybacz, że tak krótko xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Wielu z was zapewne w swoim życiu widziało mgłę, rosę, lekką chmurę wilgoci unoszącą się nad ziemią po deszczu w upalny dzień czy nawet smog, którym ludzie tak bardzo lubią zatruwać Ziemię. Ale niewielu mogło widzieć mgłę unoszącą się i wijącą wśród grzywy siwej klaczy, która zupełnie tym zjawiskiem niewzruszona wgapiała się w pień drzewa. Kiedy to pewien okrągły kamień wturlał się w jej kopyta nawet nie drgnęła. Oczy wciąż miała przymrużone, chrapy zmarszczone a uszy przyklejone do czaszki. Ten ul, był zdecydowanie za wysoko, by mogła go dosięgnąć... Okrzyk przyjaciela wybił ją jednak ze stagnacji umysłowej i przywołał do świata żywych... Czy też ożywionych. -Witaj Fru.- Wyszczerzyła się do kamienia promiennie a resztka grymasu zniknęła z jej pyska. -Ty też witaj, Fru.- Dodała po chwili w stronę cienia. Z rosnącym zaskoczeniem słuchała słów mineralniaka a jej prawe oko z wrażenia zaczęło nieco uciekać w stronę lasu. -Jak to uratować dinozora? Czemu chcesz ratować wielki trud?- Może i Candy była tylko prostą protistą, ale na językach akurat znała się doskonale. Szybko rozpoznała w drugim członie słowa "zor" czyli tureckie słowo oznaczające trud i choć wiedziała, że jej przyjaciel należy do filozofów, czyli najbliżej zaznajomionej z trudami kasty społeczeństwa, jednak świadomie wychodzić im na przeciw? Coś tutaj było poważnie nie tak. Ale skoro Fru tak ładnie prosił, jakże mogła posiedzieć nie? Wskoczyła więc, nie pytała o nic więcej i ruszyła z kopyta bardzo ospałym stępem. -A wiesz w ogóle gdzie go szukać?
    - Can

    OdpowiedzUsuń
  8. Turlowie... Turkowie... Jak dla Candy było to praktycznie to samo. Turek równie łatwo co Turlek mógł strzelić prosto w szyję Trąbka i to szybciej niż ona czy Fru powiedzieliby "dinozor". Klacz przytaknęła inteligentnie na słowa przyjaciela i nie zadawała zbędnych pytań. Nauka broni się sama. -Do Ajsengłazu w takim razie. Nie ma co marnować czasu. Jeśli można kogoś uratować przed smutnym losem nieturlacza to trzeba działać, przyjacielu!- Zawturowała radośnie Candy tuptając w ślad za kamieniem. Milczała później dłuższą chwilę zastanawiając się nad słowami Fru, jednak miała tego dnia wyjątkowe problemy ze skupieniem się. Jej myśli wciąż uciekały do pewnego ulu, oraz skrętów żołądka sugerujacych jej chrapkę na... -Mjodek!- Zakrzyknęła w pewnym momencie radośnie. wiedząc, że Fru zaraz zacznie prawić jej morały o tym, że istnieje coś takiego jak za dużo dobrego i powinna skupić się na zadaniu zamiast myśleć o jedzeniu szybko kontynuowała. - W tej okolicy rosną porosty, o podobnej zdolności co nasza droga Lumino. Pyłek który wydzielają świeci w ciemności! Musimy tylko znaleźć wystarczająco duży ul... Potem wysmarujemy się mjodkiem i przeturlamy po mchu!
    - Can

    OdpowiedzUsuń
  9. Nawet jeśli Fru podzielił by się swymi mrocznymi myślami na temat strzał i szyi to możliwe, że Candy nie zrozumiałaby w pełni jego obawy. Sama miała już nie raz, a nawet i nie dwa, przebitą szyję i jak można było wywnioskować po fakcie, że dyrdała sobie właśnie wesoło przez las - wylizała się z tego. Choć podobnie jak i Fru... nie dysponowała ona encyklopedycznym przykładem szyi.
    Słysząc zapytanie Fru o Ajsengłaz klacz strzygnęła lekko uchem i rozejrzała się po okolicy. Trzeba było przyznać, że te świerki rozrastały się tak szybko, że można było zapomnieć dokąd wiodły wytyczone między nimi ścieżki.
    - To napewno już zaraz za tamtym świerkiem.- Wyjaśniła po chwili zastanowienia, wskazując pyskiem na bliżej nieokreślone drzewo. Mentalnie odnotowała sobie też, że musi dopilnować by patrol terenów stada obejmował cały teren... Jak widać troszkę sobie ostatnio odpuściła.
    Nie mniej jednak postanowili zastosować się do obmyślanego przez klacz planu a to oznaczało, że mieli chwilę czasu nim znalezienie Ajsengłazu stanie się pierwszym zadaniem na liście priorytetowych priorytetów. Łasa na komplementy prawie tak bardzo jak na mjodek Candy wyszczerzyła się więc radośnie na słowa Fru i zaczęła węszyć. I kiedy czytasz "węszyć" masz rozumieć "węszyć" - kreskówkowo, psio, łowiecko... węszyć. Zatrzymała się jak wryta, postawiła uszyska na sztorc a lewą z przednich kończyn uniosła do wysokości łopatki i zgięła w eleganckiej pozie. Jej ogon strzelił niczym bicz a chwilę później świsnęło też powietrze wciągane z pompą do nozdrzy siwki. Oj tak... Szpiegowi z krwii i kości (tudzież chlorofilu i mgły) nie trzeba było dwa razy powtarzać, żeby zaczął węszyć!
    Owa dramatyczna poza potrwała nie dłużej niż minutę, po czym obniżając dramatycznie ton głosu Candy zagadnęła swego przyjaciela.
    -Mój drogi Otoczaku, już wiem którędy prowadzi nasza droga. Za mną! I niech mjodek ma nas w swej opiece.- Kwiknęła radośnie i ruszyła wartkim kłusem przed siebie.
    Ale niestety... Ten rodzaj bajek ma to do siebie, że statystycznie co drugą odpiskę musi nastąpićdramatyczne pokrzyżowanie planów bohaterów. I już kiedy mieli bez większego problemu zdobyć mjodek, a potem uratować księż... dinozordy pokrzywione świerki musiały stanąć im na drodze! Bo Fru nie mylił się nawet odrobinę - drzewa faktycznie przesuwały się i otaczały naszych bohaterów okręgiem.
    -Fru, rozumiem Twoją trwogę, ale proszę Cię... Nie używaj takiego słownictwa publicznie! Może to są tylko bardzo krzaczaste, bardzo mroczno wyglądające i absolutnie, totalnie i paskudnie przerażające świerki..., ale to nie zmienia faktu, że musimy na każdym kroku pokazywać klasę. Nie damy się im zastraszyć i pokażemy, że lepiej dla nich by nam nie podskakiwali.- Oznajmiła Candy, bardzo prubując brzmieć wojowniczo. Po chwili jednak nachyliła się nad Fru i dodała szeptem. - Po prostu pamiętaj: cokolwiek by się nie działo nie możemy doprowadzić do potyczki wręcz. Musimy ich zmusić do walki na słowa! Sło-wa, pamiętaj.
    To rzekłszy przełknęła głośno ślinę i podniosła dzielnie łeb do góry. Choć sytuacja ryswała się fatalnie, to klacz poczuła coś czego nie czuła już od dawna - adrenalinę buzującą w jej żyłach. O tak, w końcu wyzwanie godne mistrza!

    W końcu nie mobilna...
    -Can

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy była jeszcze w pełni zajęta węszeniem i cała jej uwaga skupiała się na tym jednym jedynym słusznym szukaniu drogi ciężko było odpowiedzieć otoczakowi. Jednak Can, nie była osobą, która mogła olać pytanie przyjaciela. Wykręcając więc półgębek zaczęła wprost wybornie bełkotać.
    Nieee…. Ta technika jest dużo starsza niż Scycia. Nauczyli mnie jej… - Miała tutaj dodać, że pradawni mnichowie-stróżowie, pierwsi ze szpiegów, jednak ta informacja choć wydawała się tak naturalna jak odpowiedzieć, że niebo jest niebieskie nie umiała przejść przez gardło Candy. Jakaś wewnętrzna blokada poszła w ruch i zamiast tych słów Candy burknęła jedynie - Właściwie chyba od zawsze to wiedziałam. - plując przy tym siarczyście, jak można by się spodziewać po kimś kto mówi samym półgębkiem.
    Candy powróciła przeto do węszenia i nie zauważyła nieudolnej próby Fru w naśladowaniu jej techniki, a to pozwoliło akcji ruszyć znów do przodu.
    Tak więc akcja mogłaby równie dobrze krzyknąć “A wizard did it!” i wskazać palcem błyskawicę, która rozdarła ziemię tuż przed naszymi bohaterami. Can, w której już od dłuższej chwili narastało przerażenie teraz kompletnie straciła panowanie nad sobą. Stanęła dęba a z jej gardła wyrwało się kwiknięcie.
    Fru… Ja nie jestem dobrym poetą.- Przyznała szczękając ze strachu zębami. Tymczasem świerki zawężyły okrąg i niczym igły wbijały swe zaciekawione spojrzenia w dwójkę Hofsowiczów. Sytuacja rysowała się beznadziejnie i żaden ołówek czy nawet kredki nie mogły tego naprawić. Trzeba było działać…
    Candy odetchnęła głęboko, zebrała w sobie resztki odwagi i przybierając głos niezupełnie nieprzypominający Madame Lulu zaczęła swą inkantację.
    Igłami się zdobicie, a gniewu nie znacie!
    Swoich nie czcicie, a obcych besztacie!
    Czy coś w tym stylu...
    - Dodała po chwili swym normalnym głosem. - Słuchaj no pan, panie Świerku. Przysłał nas największy z Proroków Słów, Które Były i Dopiero Będą bo w swej wizji wyśpiewanej przez pisiont igieł usłyszał on echo słowa, które jest tym jednym jedynym słowem. Słowem, które ujmuje patos tragedii i dźwięczność komedii!!! Słowem, którego dźwięku żaden poeta do tej pory nie słyszał! Zostaliśmy wybrani my do tego zadania my - Duch Ciężkiego Uderzenia Poezji! - Tutaj kopnęła lekko Fru, tak żeby podskoczył z ziemii i zademonstrował swe tompnięcie. - Oraz Duch Lekkiego Powiewu Żartu.- Tu przyszło jej wierzyć, że świerki same dopowiedzą sobie pewne rzeczy względem jej grzywy i ogona.
    Dlatego zaklinam was!!! Powiedzcie nam o Ci, którzy zbieracie się w kręgu, żeby… ciskać błyskawice i śmiać się w bardzo dziwny sposób… Czy to wy znacie TO słowo? Czy dotarliśmy we właściwe miejsce?
    To rzekłszy Can przewróciła się na ziemię. Nie dla dramatycznego efektu, o nie. Po prostu przybieranie tego dziwnego głosu, oraz strach przed igłami wziął górę i doprowadził ją do skraju wyczerpania. Potrzebowała promieni słońca… Potrzebowała fotosyntezy i regeneracji. Teraz wszystko spoczywało w kolistych kształtach Fru.

    OdpowiedzUsuń
  11. -Jako szpieg mam być niezauważona w każdej sytuacji... - Wyjaśniła pobieżnie Candy, póki jeszcze rozwój sytuacji pozwalał na takie odzywki.
    Jednak niestety, szpiczaste uszy świerków to było więcej niż Candy umiała pojąć swoim małym, kilku komórkowym móżdżkiem i bardzo szybko poległa na ziemi dysząc ciężko i błagając los aby oszczędził jej tak strasznego losu. Była za młoda, żeby dać się załaskotać na śmierć przez świerki!
    Chowając łeb pod kopytami obserwowała z poziomu podłogi rozwój wydarzeń. Ani myślała się odzywać! Nawet w momencie, kiedy padło w ich stronę to pytanie.
    -Pisiont? PISIONT? Czyś Ty zwariował Fru, takiego liczba nawet nie istnieje!- Wymamrotała Candy, kiedy Fru obwieścił rozwiązanie zagadki. Niekonwencjonalna odpowiedź przyjaciela wstrząsnęła ją do tego stopnia, że aż uniosła lekko łeb z ziemi i zaczęła bystrym spojrzeniem przeliczać swoje przednie kopyta, tak na wszelki wypadek. Może jednak pisiont było istniejącą liczbą. Coś bardzo jej tutaj nie pasowało i zaczynała się powoli godzić z losem porzuconego w lesie trupa odzianego tylko w świerkowe igły...
    Ale...
    Ale...
    Świerk ze spiczastymi uszami uśmiechnął się zadziornie i zaakceptował odpowiedź Otoczaka. Nie ktryjąc zdumienia Candy podniosła się z ziemi i zrobiła bardzo derpiastą minę.
    -Ale... Ale jak to?- Zagadnęła tylko w całej swej konfuzji i nim porządnie mogła ogarnąć co właściwie miało przed chwilą miejsce u jej kopyt została postawiona doniczka. Zezując na nią lekko Candy sztachnęła się zapachem kiełkującej roślinki. Pachniało słodko... Bardzo słodko, jednak nie w sposób który przypominałby jej jakąkolwiek spotkaną wcześniej roślinę.
    Kiedy ponownie podniosła wzrok świerków już nie było a po całej tej przygodzie pozostało tylko dużo jonu w powietrzu.
    -Wiesz co, Fru? W takich sytuacjach zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby wyjechać do Back Endu i zając się programowaniem... Evanna mówi, że to dobrze wpływa na psychikę i pomaga uspokoić nadgorliwy umysł.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mjodek. To było to słowo, które Candy potrzebowała teraz usłyszeć. Zwłaszcza w połączeniu z tym słodko-koperkowym zapachem, który rozsiewała w koło siebie sadzonka owo słowo-klucz oddziaływało na Puszkina wyjątkowo dobrze. Obserwując ją z boku można by się wręcz spodziewać, że zdążyła już kompletnie zapomnieć o Ni!kczemnych świerkach.
    -Fruuu! Uważaj, nie zasłaniaj zbyt dużo światła. Nie wiadomo, czy ten mały badylek nie jest wrażliwy. Przecież nie chcemy żeby zwiędnął. Pomóż mi go posadzić na grzbiecie.- Poinstruowała Candy, po to aby następnie wraz z pomocą Fru i Fru ustawić doniczkę na swoich szerokich plecach. Kiedy maleństwo było już bezpieczne mogli w końcu ruszyć dalej.
    -Tak… Pora na mjodek. Dalej, przyjaciele! Za mną!- Zakrzyknęła aby dodać im otuchy i ruszyła żwawym krokiem. Powoli drzewa zaczęły się przerzedzać a znajdowanie takiej ścieżki, aby doniczuszka zawsze mogła złapać trochę przedzierającego się pomiędzy gałęziami słońca stało się łatwiejsze. Zbliżali się do całkiem sporej polanki… Pełnej polnych kwiatów, wysokiej trawy i rześkiego powiewu, niesionego przez wartki strumyk.
    -A jeśli chodzi o Back End… To znając życie jest dokładnie w drugą stronę niż idziemy teraz. Czasem mam takie wrażenie jakby kopyta zawsze niosły mnie w kierunku dokładnie odwrotnym od tego, który mógłby się okazać najprzyjemniejszy i najprostszy…- Głos siwej klaczy brzmiał na wyjątkowo rozmarzony. Choć większość Leśnych Duchów mogła kojarzyć Candy z jej ogólnego roztrzepania i braku powagi w tym rozmarzeniu, które towarzyszyło jej w tej chwili czuć było jednak zaskakująco dużo nostalgii. Szybko otrząsnęła się jednak z tego stanu i zerknęła lekkim zezem w stronę otoczaka i jego cienia. -Wy? Profesorami… Tego jeszcze brakowało!

    OdpowiedzUsuń
  13. W życiu każdej ameby pojawia się prędzej ten problem. Dni stają się coraz krótsze, słońce znika schowane za gęstą warstwą chmur a bezlitosny, północny wiatr zwiastuje nadejście zimy. Candy stała na polance, a jej krótkie uszyska raz po raz drgały nerwowo. Trzaskający o boki klaczy ogon dodawał tej scenie jeszcze bardziej nerwowego wydźwięku. Ostatecznie Candy rzuciła wymowne spojrzenie w stronę nieba i musiała przyznać przed sobą to, co musi zostać jasno zaznaczone już na początku tego wątku - przy takiej pogodzie nici z fotosyntezy.
    To co umysł był w stanie pojąć i zaakceptować, nie mogło zostać przyjęte za nową normę przez ciało, które desperacko domagało się świeżej dawki glukozy. Siwa klacz musiała przedsięwziąć jakieś nowe szachrajstwa i zdobyć pożywienie. Pronto.


    Nie jest do końca ważnym co w tej chwili robił Fru wraz ze swym cieniem. Pewnym natomiast jest, że jego życie miało przybrać właśnie bardzo ciemne barwy… Niczym w gotyckim opowiadaniu, niebo nad kamieniem spowite zostało mrokiem a wokół niego zaczęła zbierać się blada mgła. Nie mógł wiedzieć co się zbliża, jednak jasnym było, że to nic dobrego. Być może zaczął drżeć ze strachu, być może starał się zachować zdrowy rozsądek i wytężając wzrok usiłował zlokalizować nadciągające niebezpieczeństwo. Cokolwiek nie wybrał było już za późno.
    Paszcza uzbrojona w pożółkłe zębiska i soczysty język błysnęła nad kamieniem i szybko zatrzasnęła się na jego ciele. Zębiska wystrzeliły go niczym z procy w górę, podrzucając bezbronną ofiarę i celując nią prosto w głębiny rozdzawionej gardzieli.
    Tykały właśnie ostatnie sekundy życia Fru a ośliniona paszcza była bliżej i bliżej.

    / Van Der Puszkin

    OdpowiedzUsuń
  14. Kłapnęło, chrupnęło a szczęki Candy zatrzasnęły się na biednym Fru.
    Czerstwy ten pączek.
    Taka dokładnie myśl przemknęła klaczy, kiedy spora ilość jej zębów trzonowych zaczęła radośnie pękać po bliższym spotkaniu z ciałem kamienia. Niewzruszona tym kompletnie, przyznała sobie w myślach, że może i pączek faktycznie był czerstwy, ale za to jak chętnie sam się potoczył w stronę żołądka.
    Przez chwilę Candy stała tak w głębokiej zadumie, próbując wybadać czy poziom cukrów we krwi podniósł się nieco po konsumpcji słodkiej przekąski, jednak nie była w stanie wydać jeszcze żadnego osądu.
    Z zadumy wyrwał ją dopiero gestykulujący Fru, który swym cienistym ciałkiem gestykulował w stronę klaczy.
    -O, cześć Fru. Po co wam czerstwe pączki?- Zagadnęła klacz za cholerę nie rozumiejąc o co pyta ją cień. -Właściwie to jeśli macie gdzieś więcej, to ja się chętnie nimi zaopiekuję.
    Myśl o słodkościach sprawiła, że klacz nieco uważniej zaczęła się przyglądać gestom wykonywanym przez jej cienistego przyjaciela. Strzygnęła kilkukrotnie uchem, pokiwała łbem i w końcu dotarło do niej o co była pytana.
    -Nie mam pojęcia gdzie jest Fru. Może poszedł po więcej słodkości.

    / Van Der Puszkin

    OdpowiedzUsuń
  15. Może i był to początek klęski dla kamienia w przełyku Candy, jednak zdecydowanie miejsce w którym się znalazł nie było Borkiem Fałęckim. Sytuacja jego cienia była jednak co najmniej równie niepewna.
    -Oczywiście, że Ci pomogę. Nie pozwolimy przecież żeby Fru zatrzymał wszystkie pączki dla siebie!- Zgodziła się ochoczo Candy i pokiwała łbem na znak zgody. Jej malutki móżdżek był obecnie skupiony w stu procentach na znalezieniu nowych źródeł glukozy, co mogło znacznie utrudnić misję poszukiwawczą.
    Głośne plusknięcie w brzuchu Candy sprawiło jednak, że na chwilę zmarszczyła chrapy.
    - Ten pączek, którego tutaj trzymaliście był naprawdę bardzo nieświeży... Musimy znaleźć po drodze jakieś bardziej bogate w cukry pożywienie, albo grozi mi śpiączka, mój drogi cienisty przyjacielu.- Wyjaśniła cieniowi Candy i zaczęła człapać w jakimś tylko sobie wiadomym kierunku. - A tak właściwie po co Ci były te patyki?
    - Van Der Puszkin

    OdpowiedzUsuń
  16. Drzewo pączkowe... Tego siwej klaczy nie trzeba było powtarzać dwa razy. Candy ruszyła żwawym krokiem we wskazanym przez cień kierunku.
    -Mój mały przyjacielu, nie przejmuj się niczym! Zatankujemy trochę zdrowych cukrów a potem znajdziemy Twego okrąglaśnego przyjaciela! Daj, pomogę Ci z tym ciężarem.- Zagruchała niczym dobrotliwa ciotka Duśka i chwyciła swym długim jęzorem niesione przez cień patyki. Jęzor ów, niczym u kameleona owinął się w koło patyków i upewnił się, że znikną w odmętach jej paszczy. Może i było to tylko drewno, ale świadomość iż pochodziło z drzewa pączkowego wystarczyło, by Candy je pochłonęła ze smakiem. Wyszczerzyła się beztrosko do dreptającego za nią cienia i bardzo donośnie czknęła.
    Właściwie to czknęła pezepięknym, sopranowym krzykiem, który wydobył się wprost z jej nibyżołądka.
    Niewzruszona tym dziwnym zjawiskiem Candy dreptała dalej, mrucząc pod nosem w rytm swoich kroków.
    - Van Der Puszkin

    OdpowiedzUsuń
  17. Widząc na horyzoncie drzewo pączkowe Candy rzuciła się w jego stronę dzikim galopem. Niczym osobnik zagubiony na pustyni, który po wielu dniach bez prowiantu dostrzega w oddali złudny odraz oazy, nagle w jej zabiedzonym przez brak słońca organizmie pojawił się zastrzyk energii prowadzący klacz ku zbawieniu.
    -Fruuuuuu! Znalazłam pączki!- Kwiknęła radośnie klacz i zaczęła podnosić się na zadnich nogach, chcąc z całych sił dosięgnąć choć jednego, małego pączusia.
    Kłapała zębami w najlepsze, skacząc niczym szczeniak polujący na kota i w końcu, kiedy już prawie miała się poddać.... Jej zęby zatrzasnęły się na twardej gugule pączka.
    Kiedy tylko zmysł smaku klaczy przesłał do jej nibymóżdżku raport swoich wrażeń klacz puściła pączka, strzelając niedojrzałym słodyczem prosto w cień, który dopiero teraz ją dogonił.
    -Nie dość, że guguła to jeszcze nadziewana śliwką.- Splunęła klacz i dopiero teraz zdała sobie sprawę z drapiącego uczucia w gardle. Klacz przewróciła się na ziemię i zaczęła wymachiwać łbem, wijąc się przy tym oszalale.
    -Fru, ja chyba jestem uczulona na śliwki... To boli!- Zaczęła jęczeć i charczeć Puszka.

    - Van Der Puszkin

    OdpowiedzUsuń
  18. Candy może i była znana ze swego beztroskiego podejścia do życia, jednak ten jeden raz nie było jej do śmiechu. Nawet gdyby chciała się zaśmiać, zwyczajnie nie była w stanie. Jedyne co wydobywało się z jej gardła to charczenie... oraz odbijające się echem dudnienie prowizorycznych czekanów Fru.
    Kiedy klacz dostrzegła przygotowaną przez cień pochodnię jej liliowe ślepia wybałuszyły się jeszcze bardziej niż zwykle. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna Candy poczuła strach. Kwiknęła przerażona, kiedy cień zaczął machać pochodnią przed jej rozdziawioną paszczą, jednak z braku tchu nie mogła wyrazić sprzeciwu w bardziej aktywny sposób.
    Minęła chwila, a drapanie zniknęło a po przełyku klaczy przetoczyło się, dość dosłownie, uczucie ulgi które szybko odbiło się od jej głowy. Klacz złapała gwałtownie oddech, prawdopodobnie zapewniając dość pokaźny przeciąg utkniętemu w jej ciele otoczakowi.
    Bielmo jej oczu zniknęło i powoli Candy zaczęła odzyskiwać miarowy oddech. Kilka minut później odważyła się nawet podnieść zadek z ziemi i zerknęła uważnie na dzierżący pochodnię cień.
    -Cholibka, brachu... Nie sugerujesz chyba?- Wymamrotała mocno zafrapowana klacz. Zmrużyła ślepia, strzygnęła parę razy uchem i grzmotnęła w zamyśleniu kopytem o ziemię. -Zdecydowanie niemożliwe.- Oznajmiła koniec końców dobitnie.
    -Protisty rozmnażają się bezpłciowo, dobrodzieju. Zazwyczaj rozmnażanie polega wtedy na podziale mitotycznym komórki – powstają dwie komórki potomne o jednakowym podłożu genetycznym, co prowadzi do szybkiego zwiększenia liczby osobników danego gatunku. Protisty wielokomórkowe rozmnażają się poprzez zarodniki. Zasadniczą wadą jest wtedy brak zmienności genetycznej. Zarodniki, zwane również sporami, są zazwyczaj wytwarzane w zarodniach, gdzie dojrzewają do momentu wysypu, który ma miejsce przez pęknięcie ich ścian. Następnie są zwykle rozprzestrzeniane w środowisku lądowym przez wiatr bądź w środowisku wodnym przez wodę.- Wyjaśniła pobieżnie Candy. Jednak gdyby przyjrzeć się jej pewnej siebie minie można by dostrzec, że odcień siwości klaczy niebo pobladł.

    - Van Der Puszkin, dzisiaj oficjalnie.

    OdpowiedzUsuń

©Technologia blogger. Credits
Współpraca