Pora roku: Lato
Temperatura: 27 C℃
Nowi mieszkańcy: Salvatore
Stan Betelgezy: Nie wybuchła.

Widzisz przed sobą leśną ścieżkę, wyścieloną ściółką. Przez nią przebijają się fantazyjne kwiaty, o rożnych barwach i towarzyszą Ci w podróży.
Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej...

NOWINKI

Gratulacje Scyciu! Twoje miejsce zostało dodane do oficjalne mapy HOFS.

Stado Herd of Forest Spirits. Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej... Wstąp do świata fantasy. Blog RPG Play By Comment PBC

Moja historia cześć.3 18+

Obserwując poczynania młodego wilka o sierści białej jak najczystsze z myśli, źrenice w mych ślepiach drastycznie się zmniejszyły a sierść na karku mimowolnie zaczęła się unosić ku górze. Cofając łeb od najbliższego mojemu sercu brata mruknąłem stanowczo by został i opiekował się Sligarem a ja za niedługo wrócę... obiecałem młodemu wyciągając kufę spod powalonych drzew. ~Salek -Zwracając zaskoczony ucho w stronę młodego białego wilka przechyliłem łeb będąc w gotowości by wysłuchać jego wypowiedzi. ~Słucham? -Mruknąłem pod nosem. ~Proszę obiecaj nam, że nic Ci nie będzie... - Biały jak śnieg szczeniak obserwował mój każdy ruch swym bystrym wzrokiem, z niecierpliwością chwycił w pyszczek ucho brata wyczekując mojej odpowiedzi. ~Nie mogę wam tego obiecać. -Wyszeptałem wzdychając ciężko i z całych sił starając się nie dać po sobie poznać jakie cierpienie skrywa moje serce. ~Obiecuję natomiast, że do was wrócę. -Wsuwając kufę pod zwalone drzewa i otarłem się zakrwawionym pyskiem o szczeniaki. Uśmiechnąłem się subtelnie po czym zrzuciłem na lukę sporą ilość gałęzi z liśćmi by zamaskować otwór. Otwierając ostrożnie zalane krwią ślepię ruszyłem w stronę głównej polany na której nadal toczyły się zaciekłe walki.
Wbiegając w szalejący tłum wilków przetrąciłem kilku z nich co przy odrobinie szczęścia nastawiło mój wybity bark. Syknąłem z bólu zwracając na siebie sporą uwagę, marszcząc nos uderzyłem łapą w pysk jednego z samców który zachwiał się ze złamaną szczęką. Angażując mocno swoje ciało wbiłem się w oponenta który stał do mnie bokiem, przewracając się wraz z nim zdążyłem chwycić w pysk jego gardziel i zacisnąć na masywnej krtani swoje zębiska. Unosząc cielsko z ziemi czułem jak ciepła posoka spływała wolno po kłach i pysku, zerkając na Keylin otuliłem pysk swym ozorem. Ułamek sekundy bycia nieostrożnym wystarczył bym poczuł okropny ból ponownie nad lewym okiem. Warknąłem głośno zaciskając mocno ślepia, nie widziałem kompletnie nic. Kierując się słuchem zdołałem uniknąć kilku następnych ciosów jednak coś przykuło moją uwagę... z pewnością nie był to wilk, każda próba ataku wyprowadzana była z potworną siłą jak i szybkością co dawało jasno do zrozumienia, że stanąłem ponownie oko w oko ze śmiercią. Wybity wcześniej bark przy jednym z uników dał się mocno we znaki powodując moje zachwianie. Lekko otwierając zdrowe oko zdążyłem zobaczyć przed sobą ogromną sylwetkę, sekundę później na pysku zaczęło rozchodzić się ciepło i ból okropny ból, kolejny potężny cios dosięgnął mnie w okolicy żeber co posłało moje osłabione ciało kilka metrów w tył. Zatrzymałem się uderzając grzbietem o kamienne wejście do groty, ryknąłem obnażając mocno kły. ~Cholera jasna... szlag trafił najmniej dwa żebra. -Mruknąłem do siebie starając się nabrać w płuca choć odrobinę powietrza. Wstając wolno z ziemi poczułem jak mięśnie zaczynają się trząść. Stojąc chwiejnie na zielonym podłożu mrużyłem ślepia starając się dostrzec cokolwiek. ~Salvatore syn nocy.... -Ogromne łapsko chwyciło mnie za szyje i z lekkością osobnik który wypowiedział moje imię podniósł mnie i przycisnął grzbietem do groty przy której stałem. ~Ulff... ric... czym Ty do chol... ery.. jesteś i czego... chcesz? -Burknąłem krztusząc się z braku powietrza.. ~Jestem śmiercią, Lykanem z legionu wyklętych a czego chce? To proste Śmierci twojej i całej twojej rodziny. -Zaciskając łapę mocniej na mojej szyi, lekko odwrócił łeb wołając bardzo dobrze mi znane imię ~Keylin córko świetnie się spisałaś.. -Resztkami sił spojrzałem w stronę nadchodzącej Wadery, łeb miała opuszczony, uszy przyciśnięte do kufy a ogon podkulony schowany między zadnimi łapami. ~Ty? to nie może być prawda... Ty zdradziecka Suko.. -Lykan słysząc wypowiedziane przeze mnie słowa otworzył pysk i zatopił ostre jak kolce kwiatu róży kły w mym cielsku, między szyją a barkiem. Niestety ku rozczarowaniu oponenta nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Brak powietrza w płucach sprawiał, że zaczynałem tracić przytomność, błogi spokój ogarnął moje cielsko... Unosząc wzrok ku górze moim ślepiom ukazała się spadająca gwiazda. Czyżby to był mój koniec? Dziedzic konający w kosmatych łapskach dziwacznego wybryku natury. Wydając z siebie ostatnie tchnienie powieki wolno zaczęły opadać w dół. ~Dzisiaj nie umrzesz Nocy Synu. -Delikatnie skierowałem ucho w stronę dźwięku lecz nikogo tam nie było... Nagle poczułem szarpnięcie, coś posłało mnie w tył. Upadając przetoczyłem się kilkukrotnie po ziemi nasączonej krwią mych pobratymców, łapiąc łapczywie powietrze w płuca dostrzegłem znajomą sylwetkę Basiora, basiora którym był Maveric. Wbiegając w Lykana odbił się od jego torsu na raz wszystkimi łapami posyłając go w tył, lądując tuż przy mnie obnażył wściekle kły. Lekko zaczerwieniona piana toczyła się z pyska wilka, stając w lekkim rozkroku zerknął na mnie następnie na przeciwnika. Widząc kątem oka leżącą na ziemi włócznię, obolały wyciągnąłem lewą łapę lekko w bok blokując drogę wilkowi. Maveric zszokowany warknął na mnie zdecydowanie protestując ~Ten bydlak jest mój.. Ty idź do Keylin. -Mruknąłem starając się ustać prosto. ~Poważnie smolisty? Ty ledwo stoisz na łapach i nadal chcesz walczyć ze mną? Musisz być wyjątkowo odważny, albo wyjątkowo głupi. -Lykan zaśmiał się głośno przybierając pozycję do walki. Wiedząc, że po tym co tutaj widziałem już nigdy nikt z nas nie będzie taki sam wbiłem pazury w ziemię po czym ruszyłem w stronę potwora, on zrobił to samo. Pierwsza, druga, trzecia próba ataku wyprowadzona przez Lykana chybiona. Odskok, unik, unik  pyskiem tym samym odgryzając Wilkołakowi część lewej strony wary, stwór odrzucił mnie w amoku trzymając się za pysk, bezwładnie upadając na ziemię odetchnąłem ciężko łapiąc powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Niewiele myśląc ruszyłem w stronę porzuconej broni, gdy tylko Samiec spostrzegł, że nie ma mnie przy drzewie rzucił się w pogoń. Widząc jak szybko stwór nadrabia dystans skoczyłem w stronę włóczni i łapiąc ją w pysk wbiłem ją w ziemię zaraz za sobą. Wilkor nie mając szans na reakcje nadział się na ostrze które wbiło mu się prosto w tors przeszywając serce.. tej scenie towarzyszył okropny wrzask po którym stanąłem, zatrzymałem się i moje wyczerpane i bez wyrazu ślepia powędrowały w stronę Keylin wadery którą jeszcze do niedawna uważałem za sojuszniczkę, bliską przyjaciółkę... Zmarszczyłem nos zwracając mocno poobijane cielsko w stronę wilczycy, gdy skróciłem dystans wystarczająco zarzuciłem pyskiem łapiąc ją za kark i przygniatając do ziemi.. ~Daj mi jeden powód dla którego miałbym Cię oszczędzić. - Mruknąłem jeżąc sierść na całym ciele, pierwszy raz w życiu czułem do kogoś tak ogromną odrazę, zębiska cały czas zaciskały się na karku Wadery. ~Twój ojciec żyje Salvatore i Matka także, ale nie mogę zdradzić więcej szczegółów nie teraz.. -Ciało Wadery zatrzęsło się, ogon uchował się mocno między łapami a do moich uszu dotarło skomlenie, wypuściłem kark Keylin ze szczęk oblizując łapczywie pysk, chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę powalonych drzew mając nadzieję, że młodym nic złego się nie stało. Odsuwając łapą gałęzie położyłem się wciskając lekko łeb do kryjówki wyciągając każdego z braci, jedenego po drugim. Oboje bardzo się ucieszyli z mojego powrotu, Sligar’a jako pierwszego zarzuciłem na grzbiet a Kibe chwyciłem w pysk i ruszyłem utykając w stronę lasu. Kilkugodzinny spacer działał z pewnością na moją niekorzyść, rany stale broczyły krwią, te odniesione podczas walki z Wilkołakiem zaczęły sinieć, co wzbudzało u mnie nie mały niepokój, nie czułem się zbyt dobrze. Obraz przede mną stawał się mętny i nieostry, odkładając rodzeństwo na miękkim mchu najdelikatniej jak mogłem na tamten moment by po chwili paść bezwładnie na ziemię...
Salv... *chichocze* Salvatoree *Mruknięcie* Keylin raptownie pojawiła się i otarła o mnie bokiem, przesuwając ogonem po pysku. ~Dobra robota Córko- *Szepnięcie* ~Zabić Ciebie i całą Twoją rodzine- *echo* Chaos w mojej głowie z powtarzanymi na okrągło słowami.. co się do cholery dzieje? Gdzie ja jestem? ~Kocham Cię Salvatore.. -Wzdrygnąłem się otwierając jedno oko, wpatrując się w dół dostrzegłem u siebie inną budowę ciała, długie i umięśnione łapy, płaski brzuch oczywiście opatrzony. Spoglądając na dłoń począłem zaciskać ją w pięść i prostować, powtórzyłem to kilka krotnie i opierając się skalnej powierzchni podniosłem cielsko z ziemi przesuwając się powoli w stronę wyjścia. Odsuwając łapą zasłonę z jeleniej skóry ujrzałem coś czego bym się w życiu nie spodziewał. 
C.D.N

1 komentarz:

  1. (Ileż zwrotów akcji! Muszę przyznać, że historia Salvatore'a co raz bardziej mnie wciąga i aż cieszę się, że przeczytałam tą część wyjątkowo późno... Bo ciężko będzie wytrzymać z pytaniami do kolejnej części.)

    OdpowiedzUsuń

©Technologia blogger. Credits
Współpraca