Kilka miesięcy. Tyle czasu minęło odkąd ruda
oddaliła się od terenów stada i najprościej w świecie się zgubiła, pokonując
podczas dramatycznej ucieczki przed strasznym grzybiarzem wiele kilometrów
nieznanej jej drogi. Oczywiście nie wiedziała jak wrócić, bo droga którą
przybyła z wiadomych względów nie wchodziła w grę.
Z jednej strony Scycia była z siebie dumna. W końcu dotarła do skraju realności, znalazła ruchliwą drogę niedaleko ludzkiego miasta i poligonu, pokonała przerażające potwory samochody i przekroczyła asfaltową granicę. W jej świecie nikt chyba tego jeszcze nie dokonał.
Z drugiej strony jednak…
Cały czas zachodziła w głowę dlaczego nikt jej nie szukał. Stado zdawało się nie przejmować jej nieobecnością na Polance. Nawet Stefan chyba nie zwrócił na to uwagi i wilczycy zrobiło się naprawdę przykro, że jej rodzina, przyjaciele tak po prostu po nią nie przyszli.
Podczas swojej nieobecności, Scytthe zaprzyjaźniła się z lokalną grupką wilków. Były wielkie, piękne, ich futra miały jasnokremowy kolor i miały mnóstwo historii do opowiedzenia, oraz bardzo dużo wiedzy do przekazania. Ich przodkowie podobno żyli aż w Syberii, stąd taki kolor sierści.
Były również mocno zainteresowane tym, skąd pochodziła wilczyca o niecodziennym, rudym umaszczeniu i błękitnych oczach, oraz tym skąd pojawił się na jej szyi drobny, metalowy półksiężyc. Kosa oczywiście opowiedziała im co nieco o jej domu, również o Prerii, ale była ostrożna i nie dzieliła się szczegółami. Lubiła nowopoznane wilki, ale wiedziała że nie może stracić cennej czujności.
W jej nowym, tymczasowym miejscu zamieszkania było strasznie głośno. Nie tylko z powodu przeraźliwej drogi, po której ciągle poruszały się potwory na kółkach, ale również z powodu jakiegoś poligonu, na którym ciągle coś wybuchało. Podobno ludzie robili sobie jakieś ćwiczenia i bardzo często płoszyli w ten sposób wszystkie zwierzęta w lesie.
A las był ogromny. Scycia mogła nawet zaryzykować, że odrobinę większy niż ich hofsowy las. Doprawdy, drzewa i leśne ścieżki nie miały końca.
Pewnego dnia ruda szukając sobie pożywienia na obiad trafiła na niecodzienny widok. Akurat znajdowała się w pobliżu torów kolejowych (a wiedziała że to tak zwane „tory”, ponieważ jeden z młodych kremowych wilków opowiedział jej jak to po tym jeździł kiedyś niejaki „pociąg”.) i zobaczyła coś, co na zawsze miało odbić się w jej pamięci jako obraz kompletnie niezrozumiały i niecodzienny.
Po jednej z leśnych dróg szedł sobie koń. Nie byłoby to niecodzienne i wszystko byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby ten koń nie niósł na sobie dwunoga.
Właściwie to sam koń wyglądał całkowicie normalnie. Miał postawione uszy, szlachetny łeb, czarną grzywę, brązową sierść, szampańskie imię, okrągły brzuch, umięśniony zadek i czarny ogon. Szedł spokojnym, obszernym stępem i zdawał się jej nie zauważyć. Wyglądał naprawdę jak większość jej kopytnych przyjaciół. Tylko ten człowiek na jego grzbiecie psuł cały widok. No i miał na sobie jeszcze jakieś czarne paski i dziwne plandeki.
Scycia obserwowała z zdumieniem jak koń i jakiś człowiek przejechali w jej niedalekim pobliżu i postanowiła, że ani się nie pokaże, ani nie podejdzie. Ludzie byli niebezpieczni, a ten krewniak Puszkina i Neko wcale nie zdawał się protestować, że ktoś na nim siedzi, co czyniło również i jego podejrzanym. Dziwna sytuacja i tyle. Ruda tamtego dnia pokłusowała w drugą stronę i wróciła do watahy, która akurat upolowała kilka królików na obiad.
No właśnie, jeśli o królikach mowa to w tym lesie było ich pełno. Scy nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziała tak wielu gryzoni na kilometr kwadratowy. Doszły ją też słuchy, że te zwierzęta mieszkają nawet w kilku miejscach w okolicznym mieście.
W jej Prerii temperatura ciągle wzrastała pod wpływem nowych informacji. To było dla niej o wiele za dużo jak na tak krótki czas przebywania w nowym miejscu.
Dni z watahą jasnych wilków mijały jej miło, poznawała wiele nowych miejsc i zwierząt, uczyła się nowych obyczajów, ale to nie był dom. To nie była jej Polanka, brakowało jej Stefana i całej reszty ferajny. Brakowało jej magii i blasku księżyca, który oświetlał nocą jej jaskinię.
Brakowało jej przygód, które przeżywała w swoim domu.
W lesie jasnych wilków nie było żadnych przygód. Była walka o przetrwanie, była codzienna rutyna i ciągłe hałasy potworów i poligonu.
Scy wiedziała, że długo tak nie wytrzyma.
Z jednej strony Scycia była z siebie dumna. W końcu dotarła do skraju realności, znalazła ruchliwą drogę niedaleko ludzkiego miasta i poligonu, pokonała przerażające potwory samochody i przekroczyła asfaltową granicę. W jej świecie nikt chyba tego jeszcze nie dokonał.
Z drugiej strony jednak…
Cały czas zachodziła w głowę dlaczego nikt jej nie szukał. Stado zdawało się nie przejmować jej nieobecnością na Polance. Nawet Stefan chyba nie zwrócił na to uwagi i wilczycy zrobiło się naprawdę przykro, że jej rodzina, przyjaciele tak po prostu po nią nie przyszli.
Podczas swojej nieobecności, Scytthe zaprzyjaźniła się z lokalną grupką wilków. Były wielkie, piękne, ich futra miały jasnokremowy kolor i miały mnóstwo historii do opowiedzenia, oraz bardzo dużo wiedzy do przekazania. Ich przodkowie podobno żyli aż w Syberii, stąd taki kolor sierści.
Były również mocno zainteresowane tym, skąd pochodziła wilczyca o niecodziennym, rudym umaszczeniu i błękitnych oczach, oraz tym skąd pojawił się na jej szyi drobny, metalowy półksiężyc. Kosa oczywiście opowiedziała im co nieco o jej domu, również o Prerii, ale była ostrożna i nie dzieliła się szczegółami. Lubiła nowopoznane wilki, ale wiedziała że nie może stracić cennej czujności.
W jej nowym, tymczasowym miejscu zamieszkania było strasznie głośno. Nie tylko z powodu przeraźliwej drogi, po której ciągle poruszały się potwory na kółkach, ale również z powodu jakiegoś poligonu, na którym ciągle coś wybuchało. Podobno ludzie robili sobie jakieś ćwiczenia i bardzo często płoszyli w ten sposób wszystkie zwierzęta w lesie.
A las był ogromny. Scycia mogła nawet zaryzykować, że odrobinę większy niż ich hofsowy las. Doprawdy, drzewa i leśne ścieżki nie miały końca.
Pewnego dnia ruda szukając sobie pożywienia na obiad trafiła na niecodzienny widok. Akurat znajdowała się w pobliżu torów kolejowych (a wiedziała że to tak zwane „tory”, ponieważ jeden z młodych kremowych wilków opowiedział jej jak to po tym jeździł kiedyś niejaki „pociąg”.) i zobaczyła coś, co na zawsze miało odbić się w jej pamięci jako obraz kompletnie niezrozumiały i niecodzienny.
Po jednej z leśnych dróg szedł sobie koń. Nie byłoby to niecodzienne i wszystko byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby ten koń nie niósł na sobie dwunoga.
Właściwie to sam koń wyglądał całkowicie normalnie. Miał postawione uszy, szlachetny łeb, czarną grzywę, brązową sierść, szampańskie imię, okrągły brzuch, umięśniony zadek i czarny ogon. Szedł spokojnym, obszernym stępem i zdawał się jej nie zauważyć. Wyglądał naprawdę jak większość jej kopytnych przyjaciół. Tylko ten człowiek na jego grzbiecie psuł cały widok. No i miał na sobie jeszcze jakieś czarne paski i dziwne plandeki.
Scycia obserwowała z zdumieniem jak koń i jakiś człowiek przejechali w jej niedalekim pobliżu i postanowiła, że ani się nie pokaże, ani nie podejdzie. Ludzie byli niebezpieczni, a ten krewniak Puszkina i Neko wcale nie zdawał się protestować, że ktoś na nim siedzi, co czyniło również i jego podejrzanym. Dziwna sytuacja i tyle. Ruda tamtego dnia pokłusowała w drugą stronę i wróciła do watahy, która akurat upolowała kilka królików na obiad.
No właśnie, jeśli o królikach mowa to w tym lesie było ich pełno. Scy nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziała tak wielu gryzoni na kilometr kwadratowy. Doszły ją też słuchy, że te zwierzęta mieszkają nawet w kilku miejscach w okolicznym mieście.
W jej Prerii temperatura ciągle wzrastała pod wpływem nowych informacji. To było dla niej o wiele za dużo jak na tak krótki czas przebywania w nowym miejscu.
Dni z watahą jasnych wilków mijały jej miło, poznawała wiele nowych miejsc i zwierząt, uczyła się nowych obyczajów, ale to nie był dom. To nie była jej Polanka, brakowało jej Stefana i całej reszty ferajny. Brakowało jej magii i blasku księżyca, który oświetlał nocą jej jaskinię.
Brakowało jej przygód, które przeżywała w swoim domu.
W lesie jasnych wilków nie było żadnych przygód. Była walka o przetrwanie, była codzienna rutyna i ciągłe hałasy potworów i poligonu.
Scy wiedziała, że długo tak nie wytrzyma.
Pewnej nocy zasnęła skulona wśród kilku wilków. Robiło
się już coraz zimniej, powoli nadchodziła zima. Nadszedł sen. Od dłuższego
czasu nic jej się nie śniło, a tymczasem leciała już poprzez wielkie zimowe
konstelacje gwiezdne w stronę wschodnią, do której coś, a raczej ktoś ją
ciągnął.
Dziamdziak pojawił się jak zwykle na swojej chmurce i z wesołym wyszczerzem podleciał do lewitującej na niebie wadery.
- Nooo w końcu cię znalazłem! Naprawdę długo nie chciałaś dopuścić mnie do swojego snu. Na straży stały jakieś bizony i twierdziły, że bez paszportu to mnie nie wpuszczą. – rzucił jednocześnie z uśmiechem jak i z lekkim wyrzutem. – Wskakuj na chmurkę, pokażę ci drogę do domu. Stefan nie może się już ciebie doczekać. Gdzie byłaś tak długo i dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że się oddalasz? – zapytał, a zszokowana Scycia po prostu weszła na chmurkę, usiadła zadkiem na puchatej powierzchni i pierwszy raz od dawien dawna wyszczerzyła się od ucha do ucha na samą myśl o powrocie do domu.
- Opowiem ci po drodze, a teraz leć!
Obudziła się zaraz po tym, jak Dziamdziak pokazał jej drogę. Pożegnała się z wilkami, które pomogły przetrwać jej w tym realnym świecie i podziękowała im za wszystko, po czym ruszyła w drogę.
Wiedziała już jak pokonać asfaltowe piekło bez konfrontacji z burczącymi potworami. Jednak ci ludzie mieli chociaż trochę rozumu, bo wybudowali kilka kilometrów dalej zielony most dla zwierząt, które bez wchodzenia na jezdnię mogły przejść na drugą stronę lasu.
Dalej Scy wiedziała już w którą stronę ma biec.
Pokonała cały dystans w zawrotnym tempie i gdy dotarła do skraju Polanki, do swojego domu i do swojego stada, wpadła przez krzaki na miękką trawę i jak gdyby nigdy nic z wyszczerzem na rudym pysku rzuciła do obecnych – I’m home! Mam wam tyle do opowiedzenia wy moi zdrajcy.
Dziamdziak pojawił się jak zwykle na swojej chmurce i z wesołym wyszczerzem podleciał do lewitującej na niebie wadery.
- Nooo w końcu cię znalazłem! Naprawdę długo nie chciałaś dopuścić mnie do swojego snu. Na straży stały jakieś bizony i twierdziły, że bez paszportu to mnie nie wpuszczą. – rzucił jednocześnie z uśmiechem jak i z lekkim wyrzutem. – Wskakuj na chmurkę, pokażę ci drogę do domu. Stefan nie może się już ciebie doczekać. Gdzie byłaś tak długo i dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że się oddalasz? – zapytał, a zszokowana Scycia po prostu weszła na chmurkę, usiadła zadkiem na puchatej powierzchni i pierwszy raz od dawien dawna wyszczerzyła się od ucha do ucha na samą myśl o powrocie do domu.
- Opowiem ci po drodze, a teraz leć!
Obudziła się zaraz po tym, jak Dziamdziak pokazał jej drogę. Pożegnała się z wilkami, które pomogły przetrwać jej w tym realnym świecie i podziękowała im za wszystko, po czym ruszyła w drogę.
Wiedziała już jak pokonać asfaltowe piekło bez konfrontacji z burczącymi potworami. Jednak ci ludzie mieli chociaż trochę rozumu, bo wybudowali kilka kilometrów dalej zielony most dla zwierząt, które bez wchodzenia na jezdnię mogły przejść na drugą stronę lasu.
Dalej Scy wiedziała już w którą stronę ma biec.
Pokonała cały dystans w zawrotnym tempie i gdy dotarła do skraju Polanki, do swojego domu i do swojego stada, wpadła przez krzaki na miękką trawę i jak gdyby nigdy nic z wyszczerzem na rudym pysku rzuciła do obecnych – I’m home! Mam wam tyle do opowiedzenia wy moi zdrajcy.
***
Historia wydarzyła się prawie naprawdę.
Jak ryczeć i szczerzyć się jednocześnie to tylko do opowiadań Scyci... Cudowne opowiadanie, nie tylko dlatego, że jest cameo Szampana! No a paszportu na prerię będę piać zapewne do rana xD Dobrze mieć Scycię z powrotem w HOFS <3
OdpowiedzUsuńPs. Toruniowe wilki przywiodły mi na myśl Wodnikowe Wzgórze.
- Puszkin
Wodnikowe Wzgórze dzięki Tobie <3
UsuńDziękuję za przemiłe słowa i teraz czekam na Twoje opowiadanie :D