Młody wilk rozpaczliwie zaciągał się powietrzem, przygwożdżony ciężarem, który niczym czarna dziura wysysała z niego życie. Młodzian darł łapami powietrze w ataku paniki chcąc
wyzwolić się, zaatakować. Szanse były jednak przesądzone i gdy
opuszczała go już wola żywota słyszał już tylko gardłowy śmiech nad
swym uchem.
-Wrócisz do mnie, Pete. Wiem, że wrócisz. Skała nie może się
zmienić.- Szeptał ów opływający smołą głos i po chwili ciężar na piersi
malca zelżał odrobinę. Pomimo tego, że wilk wiedział co nadejdzie nie
zdążył odwrócić wzroku.
Tuż przed nim zalśniły czerwonawe ślepia, o wzroku ostrym niczym dziób
drapieżnego ptaka. Młodzian dopiero odczuł pełnię swego strachu, z
rozpaczliwym piskiem zamknął oczy i zapadł się w senną nicość.
∞
- Marfrycy! Marfrycy, obudź się.- Rozbrzmiał delikatny głos, kojarzący się z
liliami. I po chwili wilk otworzył oczy spoglądając w inny rodzaj
szkarłatu. Świtało już i rozjaśnione pierwszymi promieniami niebo
mieniło się tysiącem odcieni pomarańczy. -Znów miałeś koszmary.-
Stwierdził ponownie ten sam delikatny głos. Stwierdzenie tak błahego
faktu świadczyło tylko o tym, że Candy była zmartwiona.
-Wiem.- Młody dźwignął się z ziemi, ziewnął przeciągle stojąc na
niepewnych nogach i spojrzał na towarzyszkę. Niewysoka, siwa klacz
stała z łbem zwieszonym na wysokości jego pyska. Marszczyła przy tym
zabawnie brwi przyglądając mu się dokładnie.
-Znów to samo? Krzyczałeś jego imię.- Upewniła się jeszcze klacz chlastając powietrze ogonem.
-Tak, znów Kos. Znów mi grozi.... Myślisz?- Zaczął nieporadne
pytanie, lecz gwałtowne poruszenie się łba klaczy przerwało mu.
-Pete... Mar. Ile razy mam Ci powtarzać, że nie można sterować
snami innych. Jeśli chcesz to zabiorę Cię do Evanny i sama Pani Lasu Ci
to wtedy potwierdzi.- Pete, albo raczej "Marfrycy" jak go nazywali dla
własnego bezpieczeństwa wiedział, lecz nie zmieniało to jego absolutnego
przerażenia starym, morderczym alphą stada, które pozostawiło go kiedyś
na pewną śmierć w ludzkiej pułapce. Śmierć przed którą właśnie Candy go
uratowała.
∞
I tak mijało życie. Wychowywanie wilka okazało się dla Candy wyzwaniem,
lecz podjęła się z radością. Klacz zawsze lubiła wyzwania, gdyby nie to
nie stała by się przednim szpiegiem. Czasami jednak odnosiła wrażenie,
że nie może wilczkowi zastąpić matki i liliowe ślepia zwężały się wtedy
nieco wyrazie zatroskania.
Przełom nastąpił jednak znienacka. Dnia kiedy to
Candy spotkała się ze starą, znajomą czarownicą, która słynęła z wyzyskiwania innych dla swego dobra. Chociaż Pete nie słyszał ich rozmowy
widział po minie Siwej, że wieści nie mogą być dobre. Kiedy klacz przyzwała go
do siebie po kolacji obawiał się najgorszego. Przydreptał do
niej z podkulonym ogonem i Candy od razu wiedziała o co chodzi.
Parsknęła rozeźlona na samą siebie, ale w litości nie owijała w bawełnę.
-Jesteś dobrym szpiegiem, Marfrycy. Szybko się uczysz, ale dostałam
zadanie które muszę wykonać sama.- Oczywiście, że musiała to być wyprawa do której zwykły wilk jak
on się nie nadawał. Parsknął tylko.
-Na ten czas zostaniesz ze Scytthe. Z Rudą u boku nie będziesz samotny.
-Wolałbym z Tobą...- Mruknął mimowolnie czując jak zwilża mu się
sierść pod oczami. Jego mistrzyni, jego siostra i niańka...Nie, nie
chciał zostawać sam bez niej. Sam nie poradzi sobie z koszmarami.
-Wrócę. Obiecuję.- Poprzysięgła tylko siwa a nieugięty wzrok
liliowego ślepia okazywał nic poza pewnością siebie. Konwersacja była
zakończona, a Pete'owi pozostawało jedynie wierzyć jej słowom i uczyć
się.
Marfrycy
Wilk Górski | 3,5 roku | Samiec
Pochodzenie - 'Dziura'
Uczeń na szpiega
Oczywiście koszmary, dręczą go nadal
Kronika Marfrycego
_____________
Discord - Lucie#3704
Zapraszam do wątków :D
<3
OdpowiedzUsuńDeszczowy poranek na Polance wcale nie pomagał Scy w wyjściu z jaskini. Obserwowała swoimi błękitnymi ślepiami jak strumienie wody bezlitośnie zalewały tereny jej ukochanego stada i mruknęła coś do siebie pod nosem na temat wiecznej niesprawiedliwości wszechświata. Przecież sama na własne oczy widziała i słyszała, jak poprzedniego dnia Evanna przedstawiała cotygodniową prognozę pogody - miało być do cholery ciepło i przyjemnie, więc co się stało? Czyżby pogoda dostosowała się do nastrojów mieszkańców lasu?
Ruda westchnęła ciężko i dźwignęła się na łapy, po czym mrużąc ślepia wyszła ze swojego ciepłego schronu. Miała robotę i nie mogła zawieść swojej Przyjaciółki. No i młodego wilka, którym przyszło jej się opiekować.
Starała się ignorować to, że jej miedziana sierść zaraz będzie całkowicie mokra i brnęła przez ogromne kałuże, kierując się w stronę, skąd dochodził ją nikły zapach uczniaka Candy.
Była doskonale świadoma tego, że młody zapewne nie jest zadowolony, że to akurat ona ma się nim zająć, ale postanowiła być dobrą ciocią i umilić mu trochę ten czas rozłąki z Puszkinem.
Wzdrygnęła się, gdy jej silne łapy pokryły się gęstym błotem i czym prędzej wskoczyła na jeden z głazów, z którego była w stanie objąć wzorkiem całą Polankę wraz z Stefanem w jej centrum.
- Marfrycy, gdzie jesteś? - rzuciła bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego i uważając, by się jeszcze bardziej nie pobrudzić, podreptała w stronę Stefana, by choć na chwilę schować się pod jego gałęziami przed uporczywym deszczem.
Wolała zaczekać, aż wilk sam się pojawi, a nie szukać go na siłę.
W czasie oczekiwania zaczęła myśleć nad tym, co ciekawego w tych okolicach może mu pokazać.
A owych miejsc było wiele.
/ Scycia
Uśmiechnęła się na sam widok młodego wilka i skinęła w jego stronę swoim miedzianym pyskiem.
OdpowiedzUsuń- Cześć! - rzuciła pogodnie, chociaż pogoda wcale pogodna nie była i podniosła swój zadek, siłą woli powstrzymując się, by nie otrzepać go z kropel deszczu, ale wtedy wszystko poleciałoby na Marfrycego. - Co tam robiłeś tak sam, hę? Za tym głazem? - zagadnęła wesoło, ni to podejrzliwie, ni to troskliwie. - Masz tam pewnie jakąś samiczkę, co? - zaśmiała się jeszcze dźwięcznie i zeskoczyła z głazu, na którym oboje się znajdowali. - Masz coś dzisiaj ciekawego do roboty? Bo jeśli nie, to wiesz... Zawsze znajdzie się coś do zrobienia. - Scycia zerknęła w stronę swojego podopiecznego, by obserwować jego reakcję i wyczuć, w jakim ten mniej więcej jest humorze. - Mam na przykład bardzo delikatną misję do wykonania i myślę, że mógłbyś być moim oficjalnym asystentem. To bardzo ważne dla polityki lasu spotkanie z zarządem królików. Narzekają na to, że za dużo ich znika i sądzą, że to właśnie wina okolicznych wilków, które je jedzą. - westchnęła i przewróciła wymownie ślepiami. - Jakby nas wilków było tu całe stado. No błagam... - rzuciła jeszcze teatralnie i wyruszyła bardzo wymuszonym krokiem przed siebie, oglądając się jeszcze przez bark. - To co? Masz ochotę? Może na sam koniec sprawimy, że jeszcze jeden królik zniknie im z tej licznej gromadki? - zaśmiała się dźwięcznie i zaczekała na decyzję Marfrycego.
/ Scycia, która nie potrafi pisać jak człowiek xD