Pora roku: Lato
Temperatura: 27 C℃
Nowi mieszkańcy: Salvatore
Stan Betelgezy: Nie wybuchła.

Widzisz przed sobą leśną ścieżkę, wyścieloną ściółką. Przez nią przebijają się fantazyjne kwiaty, o rożnych barwach i towarzyszą Ci w podróży.
Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej...

NOWINKI

Gratulacje Scyciu! Twoje miejsce zostało dodane do oficjalne mapy HOFS.

Stado Herd of Forest Spirits. Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej... Wstąp do świata fantasy. Blog RPG Play By Comment PBC

Moja historia cz. 4

Leżąc na kamiennym łożu oparłem łapę na kamiennej ścianie targnąłem obolałe cielsko do pozycji siedzącej. Paraliżujący ból przeszył cały mój organizm uniemożliwiając podjęcie próby wykonania jakiegokolwiek ruchu... zsunąwszy się z miejsca na którym siedziałem padłem na kolano opierając się łapami by nie złożyć pocałunku najbliższej mi w tej chwili ziemi.. Nie miałem pojęcia gdzie jestem, ani gdzie są moi bracia, czy nadal żyją?. Zaciskając łapska w pięści równocześnie z zębiskami jęknąłem głośno z bólu podnosząc się z gleby, ustałem przez kilka chwil... rozglądając się po grocie, moim ślepiom ukazała się dość spora wystrugana z drewna miska. Podchodząc do naczynia zauważyłem sporą ilość wody, nie kryjąc radości z tak prozaicznego powodu jak ciecz w drewnianej misce nachyliłem się by zamoczyć pysk... ~Co?! -Widząc swoje odbicie ujrzałem coś dziwnego... nie poznałem siebie. Cofając się wpatrzony z przerażeniem w taflę wody zahaczyłem piętą o podwyższenie na którym stało kamienne łoże i przewróciłem się do tyłu. Upadając plecami na twarde podłoże natychmiastowo odezwały się poturbowane żebra niemal doszczętnie pozbywając moich płuc powietrza. ~Niech to szlag jasny trafi.. -Opierając się na lewym przedramieniu zwróciłem obolałe cielsko w tę samą stronę. Widząc swoją łapę nie mogłem oderwać od niej wzroku, była długa, dobrze zbudowana. Podpierając się obiema łapskami o podłoże podniosłem się z nie lada trudem, zerknąłem na dolne równie mocno umięśnione kończyny. Westchnąłem głośno będąc wyraźnie przejęty cóż jeszcze mogło się zmienić i ruszyłem w stronę wyjścia. Wyciągając prawą łapę przed siebie chwyciłem za jelenią skórę która zasłaniała wejście do jaskini, mocnym pociągnięciem w dół zerwałem prowizoryczną osłonę i opierając się bokiem o łuk w pierwszej chwili pomyślałem, że umarłem gdyby nie ten ból... Był późny wieczór, na niebie zaczęły ukazywać się już pierwsze gwiazdy. Skupiając mocno wzrok przed sobą ujrzałem tętniącą życiem polanę. Ogromna wataha wilków jak i wilkołaków zajęta była swoimi sprawami, wilkołaki ze względu na swoje gabaryty i siłę budowały schronienia i oprawiały upolowaną zwierzynę. Wciągając nozdrzami sporą ilość powietrza w płuca ułożyłem jedną łapę na brzuchu kontrolując opatrunki i wolnym krokiem ruszyłem przed siebie rozglądając się z zaciekawieniem dookoła. Przechodząc obok grupy osobników spotkałem się z wyjątkowo ciepłym przywitaniem, subtelne uśmiechy, skinięcia łbami w moją stronę. Odwzajemniłem się tym samym kierując zmęczone cielsko ku przemawiającej w oddali postaci. Idąc przed siebie spostrzegłem, że zrobiło się niepokojąco cicho.. wszystko było czarne a z mego ciała zniknęły opatrunki.. -Salv... -usłyszałem. -Salvatore... -Powtarzające się słowa kilkukrotnie. -Jesteś sam... całkiem saaam... Urywające się zdanie ukazało zmierzającą w stronę mojego łba rękojeść włóczni, poczułem jakby czas zwolnił by dać mi sekundę na reakcję. Zaciskając łapę w pięść i napinając mięśnie przedramienia zasłoniłem kufę... Uderzenie było tak silne, że zmieniło włócznie w drzazgi. Chwile później przede mną pojawiła się postać była niewyraźna, w oka mgnieniu obnażyłem kły i z głośnym charkotem machnąłem łapą w stronę postaci która rozpłynęła się jak mgła... po czym ponownie przybierając postać wilka doskoczyła do mnie i dziwnym ostrzem uderzyła mnie prosto w serce... -Powinieneś wypoczywać, straciłeś sporo krwi i masz gorączkę..- Głośniej wypowiedziane słowa dobiegające z naprzeciwka wybudziły mnie z dziwnego „snu na jawie” zastrzegłem uszami otwierając szeroko zdrowe oko a źrenica w nim mocno się poszerzyła, rozpoznałem sylwetkę Wilkołaka który wyraźnie lustrował mnie wzrokiem z nieukrywanym grymasem na pysku. -Rozumiem, że miałeś dość ważny powód by opuścić grotę?. Wilkor spojrzał na mnie dociekliwie krzyżując łapy na torsie, po krótkiej chwili będąc wyraźnie dumny z tego jak ukazał się efekt końcowy w postaci ratowania mojego życia uśmiechnął się serdecznie. Jestem Armanii i to właśnie mnie udało się poskładać Cię do kupy..- Przedstawianie się samca nieoczekiwanie przerwała wyłaniająca się zza pleców Samca wysoka, o szerokich biodrach i mocno zarysowanej tali, wąskich ramionach, o sierści szarej mieszanej z białą o średniej długości delikatnie przeczesywanej przez wiosenny wiatr. Ze smukłego urodziwego pyska wydostały się bardzo ciepłe wibrujące wręcz słowa. -Witaj Synu nocy, jestem Emerald.. Przywódczyni tego stada. Mam nadzieję, że dzięki moim medykom czujesz się już znacznie lepiej. -Wyszeptała podchodząc do mnie bliżej oglądając opatrunki które miałem założone na sobie. Zerknąwszy w stronę Armanii'ego uśmiechnęła się machając subtelnie ogonem. -Wspaniała robota, Ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Wilkołak układając jedną łapę za plecami, drugą wyciągając delikatnie w bok skłonił się kurtuazyjnie w pasie. Samica pokręciła delikatnie kufą lokując swoje bystre spojrzenie na mnie wskazując łapą dalsze części terenów, zaproponowała dokładne zapoznanie się z najbliższym otoczeniem. Skinąłem lekko łbem przepuszczając Przywódczynie jako pierwszą. -Salvatore, za przeproszeniem jak już będziesz wolny to przyjdź proszę do mnie dobrze?. Słysząc głos nad wyraz przyjaznego Wilkołaka skinąłem łbem w jego stronę w geście zrozumienia, podejrzewając iż będzie ta wizyta miała na celu sprawdzenie mojego stanu zdrowia.. Poruszając dość mocno ponętnymi biodrami wprawiała w hipnotyzujący ruch wahadłowy swój ogon który dość skutecznie mnie rozpraszał. Emerald jako pierwszego miejsca doprowadziła mnie do spiżarni, przy wejściu do pomieszczenia czatowały dwa sporych rozmiarów wilkołaki, uzbrojeni byli w długie masywne włócznie z obydwóch stron zakończone były ostrzami które spokojnie dawałyby większej przestrzeni między władającymi ów bronią a przeciwnikiem. Jeden z Samców stając pyskiem w naszą stronę wyprostował się układając prawą łapę na piersi. Skłoniłem się lekko w przód odwzajemniając powitanie. ~Ostatnia zima była wyjątkowo dotkliwa dlatego z członkami rady wpadliśmy na pomysł ze spiżarnią. -Zamachała ogonem dumnie krzyżując łapy na piersi spoglądając w moją stronę i po chwili ruszyła przed siebie. Następnym punktem było miejsce szkoleniowe w którym uczono młode osobniki polowania na różne gatunki zwierząt. Mrużąc zdrowe ślepię dostrzegłem majaczącą sylwetkę białego szczeniaka, uśmiechnąłem się subtelnie widząc jak młodszy brat wsłuchuje się w wykład udzielany przez bardzo doświadczonego Wilka, przykucnąłem na jedno kolano. Siedząc delikatnie na prawo od Basiora nie miał najmniejszego problemu by mnie dostrzec a co najdziwniejsze rozpoznać? Aniki?! Salek... -Przerywając wykład nauczycielowi ruszył w moją stronę ile sił w łapach... widząc mnie zdrowego rzucił się na mnie ze łzami w oczach, będąc jeszcze osłabionym osunąłem się na ziemię z bratem na torsie. Śnieżnobiałemu młodemu wilkowi po policzkach zaczęły płynąć łzy a sam zaczął zanosić się płaczem, ułożyłem łapę na grzbiecie młodego i zacząłem nią delikatnie przesuwać w górę i w dół, jedwabista sierść przelewała się między moimi paluchami. ~Nie płacz proszę... już jestem przy Tobie -Ostrożnie z ogromnym wyczuciem przycisnąłem młodego do siebie przymykając zmęczone ślepię... Szloch młodego powoli zamienił się w spokojny oddech. Ułożyłem łapę ponownie na brzuchu czując ponownie narastający ból, chwytając brata który leżał na mnie spokojnie w wolną łapę ostrożnie ściągnąłem go z siebie i podniosłem cielsko do pozycji siedzącej i wstałem kładąc delikatnie Białego na ziemi, przeprosiłem sugerując, że to zmęczenie... Machnąwszy ogonem poczułem dziwny zapach, woń która skojarzyła mi się z czasami gdy byłem szczeniakiem.. -Macie tutaj konie?- Głośny pomruk wydostał się z mojej gardzieli, spojrzałem na Emerald która nie kryjąc uśmiechu wskazała palcem miejsce z którego dochodził ów zapach. -Hodujemy konie już od kilkunastu dobrych lat, moi rodzice przegonili stąd ludzi dziesięciolecia temu... najlepsze rumaki składamy w prezencie najambitniejszym wojownikom. -Podchodząc do ogrodzenia wyciągnąłem łapę przed siebie, robiąc to wolno ułożyłem łapę na pysku gniadej klaczy niespiesznie przesuwając się w górę do czoła. Spokój ogarniający całe ciało udzielił się również zwierzęciu doprowadzając spokojną klacz do ziewania. Sekundę później słysząc głośny hałas dobiegający z padoku obok mój wzrok przyciągnął kary ogier... piękny postawny, na pysku długa prosta latarnia, długa falowana grzywa, obie zadnie nogi zdobione białymi skarpetami. -Rany..- Szepnąłem wpatrując się w szalejące zwierzę. -Ten? To Nightmare, bądź pewny, że zabije Cię gdy tylko wyczuje od ciebie słabość bądź jakiekolwiek wątpliwości, jeśli coś zaczniesz z nim to lepiej to dokończ..-Samica zaśmiała się pod nosem odchodząc od ogrodzenia i zwracając się w stronę groty gdzie przesiadywali Medycy. Odsuwając zmęczone cielsko od płotu gdzie stała niezwykle pieszczotliwa klacz usłyszałem pełne entuzjazmu -Salek!- sierść zjeżyła mi się na karku a fala wściekłości poniosła się wzdłuż kręgosłupa, zaciskając kły z całych sił chwyciłem nadchodzącą Waderę za sierść na karku, przerzucając Key do drugiej łapy chwyciłem za gardziel i przygniotłem do pobliskiego drzewa. Widząc to zaalarmowane Wilkołaki podbiegły w moją stronę, na stanowiskach wartowniczych inne osobniki trzymały łuki z napiętymi cięciwami gotowymi by w każdej chwili posłać grad strzał tam gdzie stałem. Jednakże na sygnał Przywódczyni bez zająknięcia odpuścili bacznie nas obserwując. -Nie wtrącamy się w sprawy innych, jeśli ta dwójka ma coś do załatwienia to niech tak będzie..- Warknęła Emerald skupiając wzrok na podwładnych. ~Jakim prawem śmiesz mówić do mnie jak moi bracia?!- Uniosłem ton głosu zbliżając pysk do Wadery.. -S..Salvatore wybacz mi prosz.. proszę, to było dla Twojego dobra...- Wilczyca zaczęła się szamotać starając się wziąć głębszy oddech, zacisnąłem paluchy mocniej na gardle... wystarczyłby jeden ruch by pozbawić ją życia.. domagał się tego każdy centymetr mojego cielska. Wolną łapą zerwałem z łba opatrunek ukazując Samicy z którą się wychowałem co ta „dobroć” mi zrobiła.. -Zobacz jak ja przez Ciebie wyglądam... a co gorsza przez Ciebie nie żyje większość mojej rodziny i przyjaciół, wydałaś ich jakby byli dla Ciebie zwykłym gównem. -Słysząc żywą dyskusję od osobników które obserwowały całe zdarzenie, odsunąłem Waderę od drzewa i odrzuciłem w bok. ~Śmierć to dla Ciebie zbyt mało. ~Salvatore, zanim odejdziesz chciałabym dopowiedzieć tylko, że to dzięki Keylin uratowaliśmy Ci życie, ocaliliśmy Twoich braci i przyjaciela... przemyśl to bardzo Cię proszę. -Emerald wymamrotała wyraźnie przejęta zaistniałą sytuacją podchodząc do powalonej przyjaciółki, przytuliła ją do siebie mocno. Odchodząc od zbiorowiska zrobiło mi się słabo, ziemia zaczęła mocno wirować a kłujący ból zaatakował brzuch, chwytając za opatrunek i dociskając do siebie podbiegła do mnie przywódczyni stada, zerkając na Key wyciągnęła w jej stronę łapę w uspokajającym geście. Biorąc mnie pod pachę jedyne co pamiętam to krzyk.. -Armanii ślijcie po Arona...- -Czy nic Jemu nie będzie?- Usłyszałem majaczący głos jednego z moich braci, Biały stojąc obok Keylin obserwował mnie swymi wielkimi zaszklonymi oczami. -Zrobimy wszystko co tylko się da aby go uratować- Mruknął Armanii uciskając moją ranę. Odruchowo przytrzymując łapę Wilkołaka obróciłem się na bok zaczynając wymiotować krwią.. Grupa w asyście Armanii'ego i przywódczyni watahy doprowadzając mnie do groty z której wyszedłem o zmierzchu położyli mnie na grubej warstwie skór ~Jest rozpalony -Szepnął ktoś inny. ~Wyrzućcie stąd dzieciaka..- Mruknąłem przez zaciśnięte kły patrząc na Armanii'ego, by po chwili przenieść wzrok na Emerald, z pyska wolno sączyła się krew. Opatrunki zupełnie bez powodu zachodziły czerwoną posoką. ~Zabierz go stąd.. Proszę..- Samica szybko szarpnęła się z miejsca i złapała młodego pod brzuch wybiegając z jaskini, gdy wróciła zaczepił ją Armanii mówiąc coś o szyciu i zamieniając się miejscami z Przywódczynią wyskoczył z jaskini pędząc w tylko jemu znanym kierunku. Kilka chwil później gdy Samiec wrócił trzymając w łapie małą skórzaną torbę, mijając się z Em zaszedł mnie od boku wciskając w łapę sporą ilość ziela znieczulającego ~Nie trać czasu zjedz to ponieważ to co teraz zrobię zaboli i to mocno. -Wilkołak rozgniatając i rozcierając kilka liści i kwiatów zwilżył łapy wodą i przyłożył je do rany pazurami lekko rozchylił otwór starając się jednych pewnym ruchem wcisnąć wystarczającą ilość leczniczego wyrobu. ~AaaaRrrGhhh... co Ty... -Jęknąłem okrutnie, zamykając ślepia a łeb mimowolnie zwrócił się w bok, niezwykle ciężkie powieki zaczęły opadać desperacko szukając wypoczynku. Co pamiętam z tamtej chwili? słowa... ~Uciskaj to.. ja zajmę się szyciem. -Głosy stawały się coraz odleglejsze, by po kilku chwilach porzucić mnie w odmętach mroku. ~Walcz z tym... -Przed mymi ślepiami wyłonił się łeb wilka z szeroko roztwartym pyskiem. Wzdrygając się nerwowo nadal leżałem na wygodnych skórach, poranne promienie słońca ukradkiem przedostające się do mojej groty otuliły mnie swymi ciepłymi objęciami jakby witały mnie "wśród żywych". Mistrz medyków słysząc moje nagłe poruszenie zerwał się ze swojego miejsca i ostrożnie chwycił za ramiona i podniósł do pozycji siedzącej. Przykucając naprzeciw mnie sięgnął łapami do mojego podbrzusza, widząc to lekko się wzdrygnąłem. ~Armanii słuchaj nic do Ciebie nie mam, ale "zdecydowanie" wolałbym aby tam kręciła się jakaś urocza i atrakcyjna Samica gdyż inaczej odbieram świadome zadawanie bólu. -Wyszeptałem patrząc na Samca lekko zblazowany. Samiec spojrzał na mnie zdziwiony, unosząc jedną brew ku górze. ~Przejmujesz się że podniecisz się przez ból? Jakoś mnie to nie przeraża, uwierz mi że widziałem w swoim życiu gorsze rzeczy od męskich genitaliów.. -Mruknął uśmiechając się pod nosem wzruszając ramionami.  ~Aron spokojnie mam tutaj kogoś kto zajmie się nim w odpowiedni sposób. -Głos Emerald dochodzący do mych położonych wzdłuż łba uszu zadziałał niesamowicie kojąco i natychmiastowo odetchnąłem z ulgą. Armanii podnosząc się z ziemi poklepał łapą moje prawe udo i ruszył w stronę wyjścia w którym minął się z kimś bardzo dobrze mi znanym... Odprowadzając Samca wzrokiem rozpoznałem stojącą w progu Keylin pod postacią Lykanki? ~Bez jaj.. -Mruknąłem pod nosem wlepiając wzrok przed siebie czując jak sierść na karku zaczyna stawać mi dęba, z drugiej jednak strony jak opowiadała Emerald to jakby przeciętna Wadera dałaby radę donieść tutaj moje tak osłabione cielsko? Opierając łapy na legowisku zwiesiłem łeb bijąc się z własnymi myślami... z jednej strony miałem do czynienia ze zdradą i śmiercią a z drugiej odczuwałem brak najdroższej mojemu sercu przyjaciółki.. ~Keyli.. ~Salvato... -Podchodząc bardzo ostrożnie w moją stronę przyciskając łapy do piersi wyszeptała moje imię w tej samej chwili w której ja zacząłem robić dokładnie to samo.. Gdy zbliżyła się o jeszcze kilka kroków dojrzałem spływającą po jej prawym policzku łzę, powieki były mocno zaciśnięte. Coś właśnie wtedy we mnie pękło.. dzięki niej żyje. Gdybyś chciała mojej śmierci to nie pomogłabyś mi prawda? Pytając samego siebie wstałem z posłania i podszedłem do Lykanki układając jedną łapę na jej ramieniu a drugą otarłem spływające łzy. Zbliżając pysk do kufy Key, złożyłem czuły pocałunek na czole przyjaciółki by następnie mocno ją do siebie przytulić..
~Keylin wybaczysz mi? Minione dni odebrały mi zdolność logicznego myślenia, przepraszam za wszystko... Gdyby nie Ty.. 

C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

©Technologia blogger. Credits
Współpraca