Fru obudził się nagle, ledwo łapiąc oddech. (To jest, o ile kamienie w ogóle mogą łapać oddech, nawet jeśli budzą się mocno przerażone.) Czuł w okół siebie jakąś dziwną, lepką ciecz a dodatkowo towarzyszyło temu uczucie, że upada, topi się - tak silne i prawdziwe, że aż bał się otworzyć oczy. W końcu jedna z najgorszych rzeczy jaka może przytrafić się kamieniowi, któremu udało się dorobić świadomości to wylądować na morskim dnie, skąd nie ma już ucieczki i tam dotrwać końca swej erozji. Zbierając w sobie resztki odwagi otworzył oczy i...
Zobaczył nad sobą parę lśniących, fioletowych ślepi w wielu miejscach poprzecinanych czerwonymi żyłkami. Odrobinę niżej natomiast widać było maniakalny uśmiech odsłaniający pożółkłe zęby w których owa kreatura trzymała pędzel.
- Na Diogenesa z Synopy, Puszkin! Co Ty do jasnej gwiazdki robisz!?- Oburzył się kamień Fru z wyrzutem spoglądając na swą przyjaciółkę. Może i była niespełna umysłu, ale od razu chodzić po polance i przyprawiać pozostałych Hofsowiczów o zawał?
-Nie wyrywaj się! Resistance is futile!- Odkrzyknęła siwa klacz tonem kosmicznej pieprzniczki po czym zaczęła smarować Fru złotą farbą. Kamień oczywiście nie zamierzał jej słuchać i dość łatwo odturlał się od pędzla i na bezpieczną odległość od Candy i przygotowanej specjalnie dla niego kąpieli w złotym mchu. Siwa jeszcze kilkakrotnie spróbowała wykonać atak, ale podobnie jak pierwszy zostały one sparowane przez zwinny kamień.
-Fru, nie rozumiesz! Od Ciebie zależą tegoroczne święta...- Wymamrotała Candy śliniąc się przy tym, co by nikt nie zapomniał, że odbiło jej jeszcze bardziej niż zwykle.
-A żebyś wiedziała, że nie rozumiem! I święta czy nie, nie pozwolę się wymalować na złoto, więc lepiej miej dobre wytłumaczenie tego wszystkiego!- Fuknął Fru próbując wytrzeć się o kawałek wystającej spod śniegu trawy. Niestety, farba trzymała nader mocno.
-Oh Fru...- Jęknęła Candy, która zrozumiała już, że wszystko na nic i pełnym dramatu ruchem rzuciła się na ziemię. Tak zdecydowanie łatwiej było jej rozmawiać z Fru i jego cieniem. -Widzisz... Tradycją HOFS jest to, że co roku na uroczysty, świąteczny obiad ubieramy odświętnie Stefana. No i najważniejszą rzeczą jest odświętny czubek, który trzeba na niego założyć. Tylko, że widzisz... Pode mną, Stefan by się zwyczajnie złamał. Scycia, może i wyglądałaby ładnie na Stefanie, ale odciągałaby uwagę od jego igieł swą delikatną sierścią. Lumino - idealna, świeciłaby na kilometr i wszyscy samotni i znużeni biedacy wiedzieliby gdzie znajdą wolne miejsce przy stole. Ale Lumi potrzebuje stałego kontaktu z ziemią, więc...
-Odpada.- Wtrącił Fru, którego zaczynał już męczyć powolny i przedramatyzowany styl opowieści jego przyjaciółki.
-Dokładnie. A Neko, może i by mógł zmienić się w jakiś szykowny czubek, ale kategorycznie odmawia zmieniania się w rzeczy nieożywione. Boi się, że wtedy nie mógłby się zmienić z powrotem w siebie.- Dokończyła opowieść Candy a jej powieki zaczęły drgać w sposób zwiastujący poważny niedobór magnezu.
-No dobra, dobra... Ale dalej nie rozumiem co mam z tym wszystkim wspólnego JA.- Wyjaśnił Fru, dla którego to wszystko niestety stawało się powoli jasne. Zbyt jasne. I wcale mu się to nie podobało.
-No jak to co?- Mruknęła Candy dość jednoznacznie kierując swoje spojrzenie z kamienia w stronę stojącego na drugim końcu polanki Stefana.
-Nie, nie, nie. Kategorycznie nie. Ja mam lęk wysokości, Candy! Nie dam się w to wrooooobić!- Ostatnie słowo tego żałosnego okrzyku przeciągnęło się żałośnie, kiedy to Puszkin złapała Fru w zęby, poderwała się z ziemi i ruszyła galopem w stronę Stefana. Nie zważając na szamotaninę kamienia i fakt, że jego cień okładał ją po nosie podbiegła pod Prastarą Sosnę i mamrocząc pod nosem coś co pewnie miało oznaczać "uwaga" a zabrzmiało niestety bardziej jak "mam ptaka" wypuściła Fru z zębów rzucając nim w stronę czubka Sosny. Kamień wyleciał wysoko w powietrze, szybując sporo ponad koronę drzewa, a nieprzyjemne uczucie w miejscu, które jakakolwiek inna żywa jednostka mogłaby pewnie nazwać żołądkiem, sprawiało, że wolał nawet nie otwierać ust by krzyknąć w przerażeniu. Komponując w sobie całą swą siłę wystąpił tylko z jedną prośbą do niebios. "Obym się nie roztrzaskał na 1563 kawałki..."
Niebiosa tego dnia najwyraźniej sprzyjały mu bardzo mocno, albo po prostu Candy okazała się bardziej celnym rzutnikiem niż mogła sprawiać wrażenie, bowiem Fru zawisnął nagle w powietrzu po czym zaczął sunąć w dół z jeszcze większą szybkością niż leciał w górę. Tym razem miał już odpuścić i zacząć krzyczeć kiedy poczuł pod sobą delikatne ukłucie i zdał sobie sprawę z tego... Że zatrzymał się na czubku Stefana.
-Oh! Oh udało się! Dzięki Ci Stefanie, że mnie złapałeś. Przecież ONA by w życiu nie trafiła w Twój czubek. - Zakrzyknął Fru, tuląc gałąź sosny i śmiejąc się histerycznie. Przez chwilę ta scenka wyglądała naprawdę urokliwie. Śmiejący się do rozpuku FruFru, Candy, której w przekrwionym oku pojawiła się łezka wzruszenia oraz Stefan, który zaczął niebezpiecznie przechylać się w stronę klaczy.
Czekaj, czekaj drogi czytelniku.... Coś tu chyba nie gra.
Spojrzenia klaczy i kamienia spotkały się o kilka metrów bliżej niż się spodziewali i nagle oboje zaczęli głośno krzyczeć.
-Caaaandyyyyyy!
-Fruuuuuuuuuuu!
-Caaaandyyyy zaaaabiiiijęęęę Ciiiięęęęę!
-Fruuuuu zaaaabiiiiijaaaaasz Steeeefaaaanaaaa.
-SKRZYP.- Skwitował ich panikę Stefan, który pod ciężarem Fru dosięgnął już prawie ziemi, po czym, (jak to zazwyczaj dzieje się w bajkach) wyprostował się natychmiastowo, działając niczym katapulta.
- Fru znowu błysnąąąął.... - Było słychać oddalający się głos.
* * * * *
Był już praktycznie wieczór kiedy siwa klacz o przekrwionych oczach i o języku wywalonym z paszczy poczuła w powietrzu zapach Fru. Wygrzebała go ze śniegu, sprawdziła jego puls (a przynajmniej tak uważała) po czym polizała jego skorupkę ze złotej farby.
- Rety, nie dziwię się, że tak protestowałeś. Ta farba jest paskudnie niesmaczna.- Mruknęła klacz, która zdążyła już zapomnieć o poczuciu winy.
- Taa.... Mogłaś o tym pomyśleć nim mnie wysmarowałaś. - Naburmuszony kamień wygramolił się ze śniegu używając języka Candy jako linowego wyciągu.
- Tohakpomomomuufdsklakhakha?- Wymamrotała klacz przygryzając sobie język i plując radośnie na wszystko w koło.
- Co?
- To jak? Pomożesz mi znaleźć inny szpic na Stefana? - Poprawiła się, kiedy Fru stał już obok niej w pełnej krasie a jej własny język był tam gdzie jego miejsce.
Fru westchnął tylko ciężko, bo cóż innego przyszło mu zrobić? Przecież odmowa i tak nie wchodziła w grę. Lepiej już się poświęcić i mieć pewność, że ktoś przypilnuje Candy przed zrobieniem większych szkód.
- Oczywiście, Can... Dla Stefana Wszystko. Tylko obiecaj mi, że nie będziesz już mną rzucać.
- To nie powinno być konieczne.
___________________
Candy i FruFru życzą wesołych, ciepłych świąt! I żeby wam pachniało Stefanem w domach!
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz